niedziela, 13 maja 2012

ERFURT - DUBLIN 2012

Trasa liczyła ok. 600 km. Na jej przejście mieliśmy 23 dni. Celem był DUBLIN i 50 jubileuszowy Kongres Eucharystyczny. Pielgrzymka jest odpowiedzią na apel papieża Benedykta XVI, który możesz usłyszeć poniżej:

Informacja o Kongresie Eucharystycznym w Dublinie (tu Kliknij!)


Ten blog jest tłumaczony na 53 języki świata, które możesz wybrać na górze lewej kolumny pod słowem TRANSLATE.

Udział w pielgrzymce wzięło 9 osób: Paweł PETER, Władysław FILUŚ, Teresa KOBYŁT, Krystyna ŁABUZEK, Aleksandra SKUZA, Genowefa MILEWSKA, Krystyna ZABROCKA, Janina ZIEMBIK, Edward CZERNA.

Oto kolejne etapy naszego pielgrzymowania:

DZIEŃ I - sobota 19 V 2012 WROCŁAW - ERFURT

Do Erfurtu wyjechaliśmy pociągiem z Wrocławia w sobotę 19 V 2012. W Legnicy dołączyła Gienia MILEWSKA, w Bolesławcu Edward CZERNA a w Goerlitz Krysia ZABROCKA, która kupiła tam dla nas wszystkich tanie bilety do samego Erfurtu. Mieliśmy dwie przesiadki i w końcu dotarliśmy do Erfurtu. Oto kilka zdjęć z naszego przejazdu.














Przyjechaliśmy do Erfurtu o godz. 15.10, gdzie już czekała na nas Pani Edeltraud, która zaprowadziła nas do swojego domu i wskazała miejsca do spania w trzech pokojach. Wypiliśmy u niej kawę i poszliśmy zwiedzać miasto.

Najpierw poszliśmy do Katedry NMP, gdzie uczestniczyliśmy w nabożeństwie wieczornym. Potem zrobiliśmy sobie długi spacer po mieście. A wieczorem niespodzianka: wspaniała kolacja w domu niesłychanie gościnnej Pani Edeltraud.















































#















































##














































###















































####


























DZIEŃ II - niedziela 20 V 2012 ERFURT - GOTHA



Rankiem Pani Edeltraud poczęstowała nas pysznym śniadaniem i zaraz po nim udaliśmy się na mszę św. do Katedry. Msza św. była o godz. 8.00 a po niej, ok. 9.30 wyruszyliśmy na trasę do Gotha, tj, nieco ponad 25 km. Już na pierwszym odpoczynku "pod kościołem" spotkaliśmy grupkę pięciu Niemców wędrujących szlakiem camino ale w kierunku Vacha, czyli szlakiem Via Regia. Potem jeszcze kilkakrotnie spotykaliśmy ich na trasie do Eisenach. Tuż przed Gotha pewna Niemka zapytana o drogę do schroniska-alberge odprowadziła nas conajmniej ze 3 km, poświęcajac nam swój czas, abyśmy nie musieli błądzić. Alberge mieściło się na końcu Gotha, wyposażone było w grube materace i było pięknie usytuowane.















































#















































##





















































DZIEŃ III - poniedzialek 21 V 2012 GOTHA - MECHTERSTADT


Droga była piękna a Słońce nam mocno przygrzewało. Szliśmy dużo ścieżkami rowerowymi i asfaltowymi. Z daleka widoczny był "krzyż w Siloe". Nocleg trafił się nam w Herberge przy Ośrodku Opiekuńczym. Zrobiliśmy wieczorem wyjście do kawiarni w mieście oraz urządziliśmy wspólną kolację "pożegnalną", gdyż następnego dnia rankiem trzy osoby z naszej grupy miały nas już opuścić, zgodnie z planem. Dziękowaliśmy im za tę trzydniowa obecność.






































#



































DZIEŃ IV - wtorek 22 V 2012 MECHTERSTADT - EISENACH - LUDERBACH


Rankiem w Eisenach pożegnaliśmy Krysię ZABROCKĄ, Edka CZERNĘ i Jasię ZIEMBIK, którzy zgodnie z planem, towarzyszyli nam w drodze tylko 3 dni. Od tej pory idzie nas dalej SZEŚCIORO. Teraz szlak był już podwójnie oznakowany, promienistymi muszlami camino oraz znakami szlaku św.Elżbiety Węgierskiej (ELISABETHPFAD). Droga była przepiękna, lasy, pola, łaki. No i nadal był upał. Nocleg wypadł nam w schronisku przy kościele ewangelickim w Luderbach.


















DZIEŃ V - sroda 23 V 2012 LUDERBACH - WALDKAPPELE


Około 27 km. Znowu upał. Na skrzyżowaniach dróg, gdy nie wiem jak pójść, pojawiają się nagle "ludzie" (a może raczej aniołowie), którzy wskazują nam drogę. Na nocleg przychodzimy dość późno, Znowu schronisko przy kościele ewangelickim. Kosztuje 5 euro.















DZIEŃ VI - czwartek 24 V 2012 WALDKAPPELE - DAGOBERTSHAUSEN


Do przejścia 34 km i znowu upał. Nasze ręce i twarze są już spalone od Słońca. W jednej z wiosek zapukaliśmy do prywatnego domu, prosząc o czystą wodę do picia. Gospodyni domu nie tylko podała nam wodę, ale zaraz przyniosła tez na tacy kawę i mleko. Kolejny niemiecki anioł. Ludzie tu są gościnni i mili. Ale mało widać ludzi po wioskach, a jeszcze mniej w miastach. Ulice są puste i jakby wymarłe. Nocleg znowu za 5 euro we wspaniałych warunkach.











DZIEŃ VII - piatek 25 V 2012 DAGOBERTSHAUSEN - FRIELENDORF


Wreszcie pierwszy dzień mniej upalny, ale bezchmurny. Około 26 km. Pola, lasy, szosy i ścieżki rowerowe. Nocleg na dużej sali za 5 euro w schronisku mieszczącym się chyba w budynku jakiegoś Przedszkola.











DZIEŃ VIII - sobota 26 V 2012 FRIELENDORF - TREYSA - KIRCHHAIN


Po przybyciu do Kirchhain udało się nam być na mszy św., która odprawiał polski kapłan. Nocleg znowu w herberge przy kościele ewangelickim. Tradycyjnie za 5 euro.





















































DZIEŃ IX - niedziela 27 V 2012 KIRCHHAIN - MARBURG


Niedziela Zesłania Ducha Świętego. Dlatego zaplanowaliśmy na dziś krótkie przejście, zaledwie 17 km. W czasie drogi nie udało nam się załatwić telefonicznie żadnego noclegu, więc było trochę niepokoju o to, ale mieliśmy nadzieję, że to się nam powiedzie. Tym bardziej, że prosiliśmy o wstawiennictwo św.Elżbiety Węgierskiej, do której sanktuarium dziś mieliśmy dotrzeć. Dotarliśmy do Marburga, stolicy Hesji, w którym mieści się sanktuarium świętej Elżbiety Węgierskiej. Ale najpierw odwiedziliśmy po drodze kościół pw.św.Piotra i Pawła, czyli moich patronów. Tu byliśmy na mszy św. Nazywam się Peter Paweł, kościół tez pod wezwaniem św.Piotra i Pawła, więc poprosiłem moich patronów o pomoc w znalezieniu noclegu. Postanowiliśmy zaraz po wyjściu z tego kościoła udać się do sanktuarium Świętej Elżbiety. Ledwo wyszliśmy z kościoła, zauważyliśmy jakiegoś człowieka, który mijał nas, idąc w przeciwnym kierunku. I sam zapytał nas, czy mamy jakiś problem. Powiedzieliśmy, że jesteśmy pielgrzymami, idącymi szlakiem camino i szlakiem św.Elżbiety oraz że poszukujemy noclegu. Podał nam swój telefon i powiedział, że możemy do niego zadzwonić, jeśli nic nie znajdziemy. Pokrzepieni na duchu udaliśmy się do Elisabethkirche, aby nawiedzić sanktuarium, cel pielgrzymek promienistych dla pielgrzymów, z różnych stron pielgrzymujących do Marburga. Po nawiedzeniu sanktuarium Teresa w sąsiadującym z kościołem kiosku napotkała kobietę, która zaoferował pomoc, czyli gotowość w przyjęciu na nocleg całej naszej szóstki. Mieliśmy więc dwie propozycje noclegowe! Poprosiłem Teresę, aby zadzwoniła jednak do tego człowieka, którego napotkaliśmy pod kościołem św.Piotra i Pawła. Zadzwoniła więc i dowiedziała się, że mamy wrócić teraz do kościoła św.Piotra i Pawła i tu będziemy mieli nocleg. Pani z kiosku, która również zaoferowała nocleg, zasmuciła się bardzo, że to nie ona nas przyjmie do siebie na nocleg. Wszystko to wyraźnie wskazywało na fakt, że zarówno św.Elżbieta jak i święci Piotr i Paweł "załatwili" nam noclegi, ale jakby niezależnie od siebie. Wróciliśmy więc pod kościół św.Piotra i Pawła, gdzie powitał nas człowiek wcześniej poznany, który oferował nam nocleg. Jak się później ze zdumieniem dowiedzieliśmy, był to kapłan z tego kościoła, tyle że był w cywilnym ubraniu, dlatego wcześniej nie rozpoznaliśmy go. Nocleg mieliśmy na dużej sali, chyba o charakterze katechetycznym. A ten kapłan zaprosił nas po krótkim odpoczynku na spacer po mieście oraz n nabożeństwo wieczorne w Kugelkapelle, czyli jednym z kościołów Marburga. To nabożeństwo on sam celebrował.





































































DZIEŃ X - poniedzialek 28 V 2012 MARBURG - OBEREISENHAUSEN


Jak wygląda nasz dzień? Czy się modlimy razem? Razem odmawiamy zawsze pacierz poranny i później jedną część Różańca św. W południe staramy się razem odmawiać modlitwę Anioł Pański i o 15.00 Koronkę do Miłosierdzia Bożego, oraz wieczorem wspólną modlitwę wieczorną, podziękowanie za miniony dzień. I tyle. Ponieważ nie idziemy zupełnie razem, ale rozciągamy się "gęsiego" czasem nawet na odległość 500 m, to każdy ma tez czas na swoje własne modlitwy albo kontemplacje piękna przyrody, mijanych miast i wiosek, kościołów. Dziś nocleg wypadł nam znów przy kościele ewangelickim, w schronisku, były dość dobre warunki, kuchnia i ciepłe przyjęcie tutejszego młodego pastora. W nocy była burza, ale my już byliśmy bezpieczni pod dachem. Wieczorną modlitwę odmówiliśmy razem w kościele. A opłata wynosiła "co łaska", czyli po naszemu "donativo".















DZIEŃ XI - wtorek 29 V 2012 OBEREISENHAUSEN - IRMGERTEINHEN


Faktem jest, że chociaż każdego dnia modlimy się o jakiś godziwy nocleg, to jednak czasem niepokój gości w naszych sercach. Zwłaszcza wtedy, kiedy nic nie udaje się załatwić telefonicznie, z wyprzedzeniem. Wtedy idzie się "w nieznane", nie wiedząc, gdzie nam przyjdzie się położyć. Słowa Jezusa "Ptaki mają gniazda, lisy maja nory a Syn Człowieczy nie ma gdzie głowy położyć" pasują do nas idealnie. Tak właśnie było dziś. Przyszliśmy do Irmgerteinhen, udaliśmy się pod kościół, ale był zamknięty. To był katolicki kościół pw.św.Cecylii, patronki muzyki kościelnej. Parafia została pozbawiona kapłana, dojeżdżał tu jakiś obcy kapłan z innej parafii. Naprzeciwko był pensjonat. Zapytaliśmy o cenę. Od osoby kosztowałoby to aż 37 euro! Stanowczo za drogo, nie na nasze kieszenie.

Usiedliśmy więc na trawie pod kościołem, rozważając rozmaite opcje, z możliwością spania pod kościołem na trawie. Otwarty był przedsionek kościoła. Ale dość ciasny, nie zmieścilibyśmy się w szóstkę. Władek wyczaił, że można z przedsionka dostać się przez kratę do pokoiku wysoko na wieży, idąc tam kręconymi schodami. Ale trzeba by się było niemal "włamywać", wchodząc nad zamkniętymi kratowanymi drzwiami, aby dostać się do tych schodów. Poza tym była obawa, czy ktoś na noc kościoła nie zamknie, a wtedy bylibyśmy "uwięzieni".

Nadeszli po chwili pielgrzymi niemieccy, caminowicze, wędrujący szlakiem św.Jakuba, podobnie jak my. Wielokrotnie mijaliśmy się z nimi w drodze. Zauważyliśmy, jak wchodzą do pensjonatu i pewnie wynajęli sobie pokoje po te 37 euro od osoby, gdyż później już bez plecaków pojawili się przed hotelem i pili kawę. Tak pielgrzymować to sobie można, od hotelu do hotelu. Nie to co my... Ale Krysia powtarzała jak refren, że trzeba się modlić, a jakieś rozwiązanie się znajdzie. No i zaczęła chodzić po placu modląc się o to rozwiązanie, które miało spaść nam samo "z nieba".

Niedaleko od kościoła znajdował się budynek parafialny, który miał "zadaszenie" takie, że od biedy można byłoby tam rozłożyć nasze karimaty i śpiwory i przynajmniej w nocy nie moknąć od deszczu. Ale tylko ja zdecydowałem się rozłożyć karimatę i położyć na niej. Potem pojawił się jakiś człowiek, który wpuścił nas do środka tego budynku, mówiąc, że wpuszcza nas warunkowo, a teraz będzie dzwonić do kapłana, który tu przyjeżdża odprawiać mszę św. z innej parafii. - To jest "polski kapłan" - powiedział nam. Od razu poczuliśmy ulgę. Zadzwonił do niego, a my z nim od razu pogadaliśmy. Otrzymaliśmy pozwolenie na spędzenie nocy na sali katechetycznej w tym budynku parafialnym. A ksiądz Nowak, Polak, po godzinie przyjechał do nas w odwiedziny i około godziny nam poświęcił, wypytując nas o nasza pielgrzymkę i jej cel. Był bardzo wesoły i życzliwy. Dowiedzieliśmy się od niego, że jest kapłanem, wyświęconym w Polsce, pochodzi z Raciborza, ale jego rodzice byli autochtonami niemieckimi na Śląsku, a jego rodzice postanowili 20 lat temu wyemigrować jednak do Niemiec i tu się osiedlić. On zaś po namyśle podjął podobna decyzję, widząc ogromny brak katolickich kapłanów w Niemczech. Dostał zgodę przełożonych i teraz pracuje jako proboszcz w pobliskiej parafii niemieckiej. No i nocleg na sali katechetycznej (własne karimaty i śpiwory) nic nas nie kosztował! Czyli zaoszczędziliśmy 37 euro w stosunku do caminowiczów niemieckich, których stać było na wynajęcie hotelu.

















DZIEŃ XII - sroda 30 V 2012 IRMGERTEINHEN - SIEGEN


Droga dziś była wspaniała i tylko 20 km! A wieczorem znowu nocleg za darmo(!) w salce (z dostępem do kuchni) przy kościele pw.św.Michała Archanioła. A Siegen to piękne duże miasto.

































DZIEŃ XIII - czwartek 31 V 2012 SIEGEN - KROTORFF


W drodze spotkał nas pierwszy deszcz. Ostatnie dwie godziny szliśmy niemal całkowicie w deszczu. Piękna droga, strome zejście w dół obok ogrodzenia zamkowego do Krotorff, gdzie mieliśmy umówiony nocleg.











DZIEŃ XIV - piatek 1 VI 2012 KROTORFF - DENKLINGEN


Dziś nieco krótszy etap, dlatego wyszliśmy w drogę dopiero o godzinie ósmej. Po wczorajszym deszczu droga była śliska i błotnista. Sporo szliśmy lasem. Do Denklingen dotarliśmy dość wcześnie, więc odpoczywaliśmy dwie godziny przy stoliku, niedaleko ratusza. Nocleg wypadł w dużym pawilonie, gdzie były grube materace, więc nie musieliśmy nawet wyciągać naszych karimat. Była też kuchnia i można było jej używać. Na środku dużej sali stał stół bilardowy. Koszt noclegu to donativo, czyli tradycyjne "co łaska", które w naszym przypadku znaczyło 5 euro.

























DZIEŃ XV - sobota 2 VI 2012 DENKLINGEN - OVERATH - KOLN (Kolonia)


W KOLN, czyli Kolonii, czekał nas nocleg....na Dworcu Głównym. Przybyliśmy do miasta zbyt późno, aby gdzieś znaleźć nocleg. A dworzec kolejowy w tym wielkim mieście znajduje się tuż przy Katedrze. Spaliśmy siedząc całą noc na ławkach dworcowych. To było raczej czuwanie niż spanie. Ale ja sobie rozłożyłem karimate w ustronnym miejscu Dworca i kilka godzin poleżałem przynajmniej jak kloszard. Brama wyjściowa z Dworca wychodziła wprost na schody Katedry, na których w sobotnich wieczór kwitło "życie nocne". Nie były to jakieś budujące widoki. Niestety.










































DZIEŃ XVI - niedziela 3 VI 2012 KOLN (Kolonia) - AACHEN (Akwizgran)
Rankiem, niewyspani i zmęczeni udaliśmy się do wielkiej i pięknej Katedry kolońskiej na niedzielną mszę świętą. Pożegnaliśmy też Gienię Milewską, która zgodnie z planem, zamierzała pielgrzymować szlakiem camino i Elisabethpfad tylko do Kolonii właśnie i stąd wracała do Legnicy autobusem rejsowym. Odtad idziemy juz tylko w PIĄTKĘ. A w Aachen, czyli Akwizgranie Święty Jakub wyraźnie przyszedł nam z pomocą. Dotarliśmy do miasta zmęczeni i niewyspani i znów nie było noclegu.

Postanowiłem zadzwonić do Markusa F. z Oleśnicy, który jest rodem z Belgii i urodził się gdzieś niedaleko Aachen. Słowa, które usłyszałem od niego, zdumiały mnie. Powiedział, że mamy zaczekać na niego, on zaraz do nas przyjedzie. Bo właśnie wizytował swoją mamę w Belgii i przyjechał z Oleśnicy na dwa dno do mamy. Akurat wtedy, kiedy był nam potrzebny. Tak więc św.Jakub tak ładnie nam to poukładał, aby pomoc przyszła niespodzianie. I przyszłą. Markus załatwił nam nocleg a my widzieliśmy się z nim tylko pół godziny, gdyż był bardzo zajęty a rankiem o 4.00 nad ranem miał już wracać do Oleśnicy.

Jeszcze tego samego dnia, pomimo zmęczenia poszliśmy zwiedzać Akwizgran. Chociaż na tej pielgrzymce wcale nie zwiedzanie jest najważniejsze, nie jesteśmy przecież turystami, to jednak spaceru po Akwizgranie nie żałowaliśmy. To śliczne, bardzo stare i historyczne miasto, pamiętające czasy wczesnego średniowiecza. Byliśmy w Katedrze, w której było koronowanych 31 pierwszych władców i królów niemieckich, wcześniej władców imperium frankońskiego. Dotykaliśmy nawet tronu króla Karola Wielkiego, założyciela państwa. Wspaniałość tej katedry dorównuje Watykanowi i Bazylice św.Piotra w Rzymie.



















































DZIEŃ XVII - poniedzialek 4 VI 2012 AACHEN (Akwizgran) - HENRI-CHAPEL. Przekroczenie granicy niemiecko-belgijskiej




W Aachen był oczywiście kościół św.Jakuba, więc od niego zaczęliśmy dzisiejszy dzień. Okazało się, że miejsce w którym nocowaliśmy było na szlaku i w pobliżu znajdowała się muszla św.Jakuba. Po kilometrze drogi za miastem znaleźliśmy się w lesie, droga wiła się zakolami i około godziny 11.00 dotarliśmy do granicy niemiecko-belgijskiej. Ta granica to jedynie jakaś tablica na skrzyżowaniu dróg w lesie informująca, że właśnie jesteśmy już w Królestwie Belgii. Gdy wyszliśmy z lasu dotarliśmy do jakiegoś sanktuarium Matki Bożej, do którego przybywali pielgrzymi.



























































































































Nie mieliśmy pojęcia, że w czasie naszej pielgrzymki, jednocześnie pielgrzymujemy do znanego Sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Moresnet. Nie wiedzieliśmy, że tą przepiękną drogą z Aachen do Moresnet corocznie pielgrzymują tłumy a organizatorem majowych pielgrzymek jest Polska Misja Katolicka w Aachen. Oto kilka linków do stron informujących o corocznych polskich pielgrzymkach pieszych z Akwizgranu do Moresnet oraz zdjęcia z nich:



http://www.pmk-aachen.de/2009/maj/moresnet/moresnet.html



http://www.pmk-aachen.de/2006/maj/Moresnet/moresnet.html



http://www.pmk-aachen.de/2007/mai/moresnet07/moresnet.html



http://www.pmk-aachen.de/2011/5/moresnet/moresnet.html



































































Te ostanie zdjęcia nie są nasze, pochodzą one ze stron internetowych, które przejrzałem po powrocie domu. Wtedy dopiero uświadomiłem sobie jak ważną dla Polaków drogą pielgrzymowaliśmy z Akwizgranu do Moresnet całkiem nieświadomie! Aż chciałoby się powtórzyć jeszcze kiedyś ten 10-kilometrowy fragment wspaniałej drogi z Akwizgranu do Matki Bożej z Moresnet, idąc wraz z zamieszkałymi tutaj Polakami. Oni tu pielgrzymują corocznie w pierwszą niedzielę maja, aby uczcić Królową Polski!



A my po modlitwie w nieznanym nam zupełnie sanktuarium poszliśmy sobie na godzinę do pobliskiej kawiarenki, gdyż do celu, czyli do Henri-Chapel zostało już tylko cztery kilometry. Kiedy wyruszyliśmy w drogę zaczął padać deszcz i na dodatek okazało się, że do przejścia mamy nie cztery lecz czternaście kilometrów! Widocznie źle zrozumiałem odpowiedź zapytanego o odległość mieszkańca Moresnet. Szliśmy więc w deszczu i dotarliśmy do Henri-Chapel około godziny siedemnastej. A tu czekała nas bardzo miła niespodzianka. Rodzina, która przyjęła nas na nocleg, to rodzina pielgrzymia, która teraz sama udziela teraz noclegów pielgrzymom.























Ich dom usytuowany był na samym końcu miasteczka, ale gościna jaka nas tu spotkała była nadzwyczajna. Pozwolono nam zrobić pranie, a po gorącym prysznicu dostaliśmy przepyszną kolację, przypominająca raczej obiad. Była na koniec kawa i lody. Wieczorem opowiadaliśmy sobie przygody pielgrzymkowe.




DZIEŃ XVIII - wtorek 5 VI 2012 HENRI-CHAPEL - ANGLEUR (za LIEGE)




Etap dość długi, z zakończeniem w miasteczku ANGLEUR pod LIEGE. Cechą szczególna tych górniczych miast są strasznie długie, wielokilometrowe ulice. Ale jakaś dziewczyna siedząca pod wielkim parasolem przy jednej z wielu kawiarenek poświęciła swój czas, aby nas zaprowadzić pod adres, którym dysponowaliśmy. Zajęło jej to ponad pół godziny. Trafiliśmy do albergue prowadzonego we własnym domu przez ekscentrycznego caminowicza belgijskiego, który posiadał w domu nawet wspaniały strój średniowiecznego pielgrzyma camino i zaraz też się w niego przebrał. Miał on duży dom, warsztat i garaż w którym znajdowała się przyczepa kempingowa duża, caravaningowa. W tej przyczepie były dwa wygodne łózka do spania i tam spaliśmy z Władkiem, panie zaś spały w jednym z pokojów. Cena tego luksusu to donativo, czyli co łaska.























































































































DZIEŃ XIX - sroda 6 VI 2012 ANGLEUR - SAINT-SAVERIN




Wychodząc w drogę nie wiedzieliśmy jak ciężki to będzie dzień. Był to bowiem odcinek prawdziwie górski, szliśmy szczytami belgijskich Ardenów, wzdłuż rzeki Mozy. Już na samym początku zabłądziliśmy i musieliśmy wracać około jednego kilometra, co w górach nie jest wcale przyjemne! Później znowu zabłądziliśmy i znowu powtórka i wracanie. Ardeny tu były najwyższe, było okropnie ślisko, grząsko po wczorajszych obfitych opadach deszczu i znowu lało! Trzeba było bardzo uważać, aby nie zlecieć ze ścieżki w dół, kijki trekingowe przydawały się ogromnie. W końcu zeszliśmy z gór i szliśmy cały czas wzdłuż rzeki, później odeszliśmy od rzeki i tak jak wskazywały muszelki - szliśmy do miejscowości San Saverin. Etap liczył dziś ok. 35 km i dotarliśmy do celu już mocno po godzinie 21.00 wieczorem. Było już szaro, ale w albergue na nas czekano. Na kolację dostaliśmy pyszny chłodnik gaspacho i lasagne - po dużej porcji. W dwóch salach były duże grube materace do spania. To wszystko za "co łaska" czyli donativo.



































































DZIEŃ XX - czwartek 7 VI 2012 SAINT-SAVERIN - Camping TIHANGE pod Huy
Rankiem msza św. w kościele, niestety była na niej tylko garstka osób, a to przecież Boże Ciało! Żadnej procesji nie było, bo tylko w Polsce urządza się procesję Bożego Ciała. Za to po mszy św. zostaliśmy odprowadzeni przez ponad 2 km przez jednego z uczestników mszy św. i odwiedziliśmy dom artysty ludowego, pełen różnych figurek, świątków, obrazów i innych arcydzieł artystycznych. Żona artysty, która nas przyjmowała aktywnie uczestniczy w życiu Parafii i w jednej z grup modlitewnych. Szliśmy powoli, co chwile odpoczywając, gdyż to przecież Uroczystość Bożego Ciała. Mieliśmy przejść tylko 20 km. Teresa, która załatwia zazwyczaj rankiem noclegi, wydzwaniając do różnych schronisk, tym razem po kilku nieudanych próbach zrezygnowała i powiedziała, że nic się załatwić nie da, albo wszystkie miejsca już zajęte, albo nikt nie odpowiada. Taka sytuacja nic a nic mnie nie niepokoiła, gdyż pamiętałem dobrze, co się działo, gdy ze Staszkiem szliśmy pieszo do Rzymu na beatyfikację papieża Jana Pawła II.

Dzień się kończył a noclegu nie było... Postanowiliśmy odbić 2 km w bok od głównej trasy, aby nie wchodzić do dużego miasta i spróbować znaleźć nocleg w mniejszej miejscowości, na którą wskazywał drogowskaz. I dziwne, bo nie było żadnej miejscowości tam...lecz zaczynał się las. A przed lasem jakiś wiadukt, a za nim mała trawiasta łączka, tuz za niewielkim strumykiem. Może tu będziemy spać? - pomyślałem. To nie była dla mnie jakaś straszna perspektywa, ale były dwa powody, żeby jednak próbować dalej. Panie pewnie nie chciałyby spać na trawie pod gołym niebem i bardzo duża możliwość wystąpienia deszczu... Zostawiłem grupę i poszedłem jeszcze 200 m dalej, za wiadukt, tam gdzie zaczynał się las. I wtedy dostrzegłem anioła. Stał przy tablicy informacyjnej, tyłem do mnie, czytał coś na tablicy. Jasne, że to nie anioł ze skrzydłami, jak to go malują w książeczkach dla dzieci, ale wiedziałem już na pewno, tak jak się to zdarzało w drodze do Rzymu, że to jakiś posłaniec... Odezwałem się do niego po angielsku, mówiąc, ze jesteśmy pielgrzymami na szlaku św.Jakuba i szukamy tu noclegu. Wówczas on odpowiedział mi, że powinniśmy wrócić do głównej drogi, potem przejść jeszcze około 2 km dalej i tam znajdziemy kemping, na którym będziemy mogli przenocować.

Pomyślałem wtedy, że w Rzymie takie kempingi były bardzo drogie, więc to nie jest chyba najlepsza rada. Ale nie pozostało właściwie nic innego do wyboru, należało wypróbować tę radę. Wiedziałem już, mając na uwadze doświadczenie moich poprzednich pielgrzymek, że nie należy sprzeciwiać się zbytnio takim "posłańcom", należy im zaufać. I to skłoniło mnie oraz pozostałe osoby z naszej grupy, aby pójść za radą nieznanego posłańca. Wróciliśmy więc do głównej drogi i poszliśmy do przodu dalej. Po przejściu ok. półtora kilometra zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie pamiętamy zbyt dobrze jego wskazówek, gdzie właściwie mamy znów skręcić od szosy, aby znaleźć ów kemping. Na jednym ze skrzyżowań znajdowała się jakaś restauracja z dużymi oknami, jakby szklanymi ścianami. Może by wejść i zapytać się o ten kemping? - pomyślałem. I wtedy Teresa zauważyła, że tej restauracji przy stoliku siedzi nie kto inny, jak właśnie...nasz posłaniec!

Wszedłem zaraz do tej restauracji, a on wcześniej zauważył mnie przez szybę i wyszedł mi naprzeciw. Wiedział już o co chcę zapytać, więc od razu przeszedł do wyjaśnienia i w paru zdaniach poinformował jak mamy iść do polecanego przez niego kempingu. Dzięki temu wkrótce się tam znaleźliśmy. W recepcji pani poinformowała nas, że koszt pobytu z własnym namiotem to zaledwie 3 euro. Ale przecież my nie mieliśmy żadnego namiotu! - To poszukajcie sobie sami jakiegoś miejsca na tym kempingu - powiedziała. Zaczęliśmy więc szukać. Niestety na placu oprócz stołówki dla kempingowiczów nie było nic, co nadawałoby się na miejsce na nocleg. Zaczął lekko padać deszcz.

Na trawiastym placu stało trochę przyczep kempingowych i było rozłożonych kilka namiotów. Obchodząc plac wokoło i przyglądając się bacznie wszystkiemu dostrzegłem, że znajdujący się na środku placu budynek stołówki wyposażony był z dwóch stron w coś w rodzaju rampy, sięgającej niecałego metra wysokości, na która dostać się można było po schodkach, a na tej rampie można się było schować przed deszczem, gdyż okap dachowy był szeroki na jakieś dwa metry. Wkrótce cała nasza piątka znalazła się pod tym okapem, a ja zaproponowałem, aby rozłożyć nasze karimaty i śpiwory na posadzce rampy, pod okapem, i tu spędzić noc. Ale tylko ja sam rozłożyłem swoją karimatę pod okapem, później zaczął rozkładać swoje spanie Władek, ale panie zwlekały i nie bardzo chciały spać n zimnej posadzce. Czekały na jakiś "cud", o który najbardziej modliła się Krysia. Ja tymczasem wlazłem w swój śpiwór i zamierzałem zasnąć. Usłyszałem jakieś głosy, Teresa rozmawiała z jakimś Niemcem, który nocował na kampingu w swoim namiocie i okazał się być pielgrzymem camino, tak samo jak my wędrującym szlakiem świętego Jakuba. Ten Niemiec zaraz zaczął załatwiać nam jakiś namiot, który udało mu się wypożyczyć od mieszkańca jednej z przyczep kempingowych.

Ale tymczasem nadszedł nieoczekiwanie właściciel tego kempingu, którym okazał się być pewnie młody Irańczyk. Zobaczył, że chcemy spać pod zadaszeniem jego stołówki na dworze i powiedział, że wpuści nas do tej stołówki i będziemy mogli tam spać, jak tylko skończy się tam pewna impreza. I tak też zrobił. Kiedy impreza się skończyła przyszedł po nas i zaprosił do wnętrza. Mieliśmy tu nocleg pod dachem i na dodatek dużo jedzenia, gdyż katering dostarczył jakieś posiłki na imprezę i dużo jadła i napojów pozostało. Mogliśmy więc posilić się, napić i spaliśmy w ciepłej stołówce. rankiem powiedział nam, że to nas nic nie kosztuje i że nocleg i posiłek był za darmo!

Do tej pory nie rozumiem gestu tego Irańczyka. Przecież pobierał opłaty od innych noclegowiczów na kempingu a od nas nie wziął nic. Wiedział, że pielgrzymujemy szlakiem św.Jakuba, więc może miał jakiś szacunek do pielgrzymów? Może tam u nich w islamie każdy pielgrzym zdążający do Mekki jest traktowany z szacunkiem i on się tak zachował? Ale nie wiem tego, gdyż nie zapytałem go, czy jest wierzącym i praktykującym muzułmaninenm. A ten człowiek, który nam polecił tu nocleg i upierał sie nawet abyśmy tu przyszli, skąd wiedział, że powinniśmy tutaj nocować? tak działają jedynie posłańcy Boży, czyli aniołowie....











































































































































DZIEŃ XXI - piatek 8 VI 2012 Camping TIHANGE pod Huy - SCLEYN (za ANDENNE)



Trasa wiodła cały czas nad rzeką Mozą i była urocza. Po drodze spotkaliśmy dwóch młodych chłopaków, seminarzystów Seminarium Duchownego. Jeden z nich był Francuzem a drugi Anglikiem. Otrzymaliśmy od nich medaliki a od nas dostali obrazki ze świętym Jakubem. Nocleg wypadł w Scleyn (za Andenne) i załatwił go nam ponownie Markus, który wcześniej pomagał nam w Aachen. Teraz był już w Oleśnicy i stamtąd telefonował do Skleyn, tak że kiedy przybyliśmy pod wskazany adres, tam już na nas czekano. Alberge mieściło się przy ulicy leżącej nad rzeką, a gościny udzielali nam mili właściciele domu, którzy już również kiedyś pielgrzymowali szlakiem camino przez Belgię i Francję, ale nie dotarli jeszcze do Santiago de Compostela. Wieczorem przez kwadrans oglądaliśmy końcówkę meczu Mistrzostw Europy, w którym Polska zremisowała z Grecją 1:1.























































































































































































































































































DZIEŃ XXII - sobota 9 VI 2012 SCLEYN - NAMUR (FRANIERE)



Namur to piękna stolica Walonii belgijskiej. Droga do tego miasta wiodła wzdłuż rzeki Mozy, była to taka przepiękna ścieżka rowerowa. Obok po lewej stronie góry, czasem skały, a po prawej stronie rzeka. Jeszcze na pierwszym noclegu belgijskim w Henri-Chapelle dostaliśmy numer telefonu do polskiego kapłana, który gdzieś tu w okolicy Namur miał mieć swoja parafię. Postanowiliśmy zadzwonić do niego. A on od razu powiedział. że mamy zaczekać na niego w Namur a on przyjedzie po nas i nas zabierze do siebie. Tak więc zrobiliśmy. Przyszliśmy do Namur, zwiedziliśmy całe miasto, obeszliśmy jego ulice, zrobili trochę zdjęć i poszli do Katedry, czekać na księdza i modlić się. Szkoda, że niestety kościół św.Jakuba był w tym czasie zamknięty (to chyba znak, że trzeba kiedyś jeszcze to miasto ponownie odwiedzić!).
W Katedrze czekaliśmy około godziny i ksiądz Łukasz L. przyjechał po nas niemal dokładnie o tej godzinie, o której zapowiadał. Ponieważ nie dałby rady zabrać nas z plecakami do jednego samochodu, więc poprosił jeszcze jakiegoś młodego kapłana, chyba raczej seminarzystę, aby przyjechał też po nas drugim samochodem. I zabrali nas do Franiere, na terenie parafii Malonne. We Franiere ks.Łukasz miał kościół filialny i Dom Parafialny. Ten dom był piętrowy i pusty, składał się z kilku pokojów na górze i na dole oraz z kuchni. Dom wymagał remontu, o który ksiądz właśnie zabiegał u władz gminy, ale jako miejsce na nocleg był dla naszej piątki idealny!
Księża przywieźli nas tutaj i zostawili, gdyż musieli wracać do swych obowiązków. No ale po godzinie ksiądz Łukasz zjawił się ponownie i przywiózł nam kolację w reklamówce, abyśmy nie byli głodni! I znów musiał odjechać do swoich obowiązków duszpasterskich. Była sobota i uzgodniliśmy z nim, że jutro, czyli w niedzielę, nigdzie nie ruszamy, tylko spędzimy ten dzień "po Bożemu", czyli uczestnicząc tu w rannej mszy świętej i odpoczywając cały dzień. Mieliśmy bowiem zapas czasu i wyruszając w poniedziałek i tak zdążymy na czas.















































































































































































































































































DZIEŃ XXIII - niedziela 10 VI 2012 Pobyt niedzielny we FRANIERE. Dzien odpoczynku



rankiem uczestniczyliśmy we mszy św. wraz z mieszkańcami Franiere. Mszę św. Odprawił ksiądz Łukasz, który później nas już musiał pożegnać, gdyż spieszył do swoich obowiązków, miał jeszcze dwie lub trzy msze św. do odprawienia w różnych kościołach na terenie swojej parafii. Potem po krótkim odpoczynku w domu parafialnym poszliśmy na spacer i obeszliśmy całe Franiere. Takie małe belgijskie miasteczko lub większa wioska. Wiedzieliśmy już, że jutro się rozstaniemy, Krysia, Teresa i Ola wezmą kierunek na Brukselę, stolice Belgii, a my z Władkiem pójdziemy w kierunku lotniska Charleroi - więc wstąpiliśmy do miejscowej kawiarenki-baru, aby wypić pożegnalna kawę. Przy stolikach siedziało tez na tarasie trochę mieszkańców Franiere, którzy przyszli pogawędzić i spędzić razem wolny popołudniowy niedzielny czas. A było to ok. 100 m od kościoła. Nabraliśmy nowych sił do dalszej pielgzrymki, która już dobiegała końca..






































DZIEŃ XXIV - poniedzialek 11 VI 2012 FRANIERE - CHARLEROI Rankiem pozegnanie Krysi LABUZEK, Teresy KOBYLT i i Oli SKUZY, ktore obraly kierunek na Bruksele, aby tam zakonczyc swoje pielgrzymowanie. A my z Władkiem udaliśmy się w kierunku lotniska CHARLEROI odleglego o ponad 30 km. Teresa, Krysia i Ola po dotarciu do Brukseli zdążyły zwiedzić to piękne miasto i Ola odjechała wieczornym autobusem do swoich rodzinnych Kielc, zaś Krysia i Teresa zostały jeszcze na dwa dni w Brukseli, nocując w domu u koleżanki Krysi. Ponieważ rankiem rozdzieliliśmy się, więc najpierw zdjęcia z Brukseli:































































































































































































































































































































































































































































































































































No i teraz parę zdjęć z naszej drogi z Franiere do lotniska Charloroi. Droga liczyła ok. 30 km i szliśmy już tylko we dwójkę, czyli ja i Władek. Szliśmy długi czas wzdłuż rzeki, potem jakieś małe miasteczka i w końcu ostanie 10 km wzdłuż szosy szybkiego ruchu prowadzącej na lotnisko, niestety pozbawionej chodników. Dlatego szlo się bardzo ciężko, tym bardziej że padał deszcz.























DZIEŃ XXV - wtorek 12 VI 2012 CHARLEROI - DUBLIN Teraz juz tylko we dwójkę z Władkiem, po nocy spędzonej na ławce na lotnisku w CHARLEROI odlecieliśmy o godz. 6.40 nad ranem do DUBLINA, do miejsca Kongresu Eucharystycznego. Zaraz po przylocie do Dublina autobusem dostaliśmy się do centrum miasta i odszukaliśmy hostel AVALON HOUSE, którego adres przesłał mi Emil telefonicznie. Po krótkim odpoczynku poszliśmy na pierwszy spacer po Dublinie, aby poznać miasto Kongresu.



































































































































































DZIEŃ XXVI - sroda 13 VI 2012 DUBLIN Pierwszy cały dzien pobytu w tym mieście. W polskim kościele sprawdziliśmy na afiszu, że głowna Procesja Eucharystyczna 50.Jubileuszowego Kongresu Eucharystycznego odbędzie się nie na zakończenie w niedzielę, ale już dziś wieczorem! Mało co a przegapilibyśmy to ważne wydarzenie. Było tylko die godziny do rozpoczęcia było zlokalizowane po drugiej stronie miasta, a my przecież chodzimy pieszo! Procesja rozpoczęła się o godzinie 19.30 i mimo że wcześniej niemal cały dzień padał deszcz i niebo zasnute bylo chmurami, to jednak na czas procesji chmury odeszly na bok i otoczyły dookoła procesję, która kroczyła pod jasnym bezchmurnym niebem... Wyglądało to na CUD... a wcześniej rozdane specjalne kongresowe foliowe płaszcze przeciwdeszczowe okazały się zupełnie niepotrzebne. Oto zdjęcia z tego dnia i samej Procesji:



















































































































































































































































































DZIEŃ XXVII - czwartek 14 VI 2012. Pielgrzymka po Dublinie.
Dziś zaczął się nasz oficjalny już udział w Kongresie Eucharystycznym. Mieliśmy bowiem akredytację na dni 14-16 czerwca i kartę wstępu na mszę świętą końcową w niedzielę 17 czerwca na stadionie. Każdy zarejestrowany uczestnik Kongresu otrzymał książeczkę-paszport, do której należało zebrać pieczątki w licznych kościołach Dublina. Na zakończenie, po zebraniu wszystkich pieczątek otrzymamy Certyfikaty, czyli potwierdzenia udzialu w 50. Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym.
Pogoda tutaj w Irlandii jest MOKRA MOKRA jeszcze raz MOKRA. Władek mówi, że to wspaniałą pogoda dla żab i raków, ale nie dla ludzi! Trzy razy wiecej deszczu niz bylo w Belgii.
Wieczorem zmieniliśmy Hostel na nieco tańszy. Jedenaście euro za dobę, to nie jest tak źle i to w stolicy kraju. Hostel nazywa sie on CELTS HOUSE i miesci przy ulicy Blessingstone Road. Nauczony tym, że we wszystkich albergach w Hiszpanii znajdują się kuchnie, z których mieszkaniec może korzystać do woli, odnalazłem i tutaj kuchnię, w której można było za darmo gotować swoje produkty lub korzystać z darmowej kawy, cukru, ryżu, makaronu, soli, pieprzu i herbaty.







































DZIEŃ XXVIII - piątek 15 VI 2012. Pielgrzymka po Dublinie, cd.

Przeszliśmy ulicami Dublina ponad 15 km pieszo, aby odwiedzić i pomodlić się w każdym z kościołów kongresowych i zebrać pieczątki do naszych paszportów. Wieczorem uzyskaliśmy w Katedrze certyfikat, czyli świadectwo potwierdzające nasz udział w Kongresie. Byliśmy też w Centrum Kongresowym mieszczącym sie przy RDS (Royal Dublin Society). Padał deszcz.









































DZIEŃ XXIX - sobota 16 VI 2012. Pielgrzymka po Dublinie.

Każdego dnia jesteśmy na mszy św. w innym dublińskim kościele. Zwiedzamy też miasto. W Dublinie jest bardzo dużo kościołów. Spotykamy co rusz Polaków, również takich, którzy przyjechali na Kongres, ale nie z Polski, lecz z USA lub Wielkiej BRytanii. Pada deszcz i jest zimno.











































































































DZIEŃ XXX: 17 VI 2012 Niedziela Po południu wyruszyliśmy w kierunku stadionu, aby wziąć udział w głównej mszy świętej kongresowej, końcowej, zamykającej Kongres. Na stadion dotarliśmy na cztery godziny przed rozpoczęciem mszy św. i mogliśmy przyglądać się jak ludzie się zbierają, stadion się wypełnia i ludzie z całego świata przygotowują się do właściwego przeżycia tej uroczystości.























































































































A gdy wszyscy się już zgromadzili na stadionie, około osiemdziesiąt tysięcy osób, w procesji weszli kapłani, aby sprawować Najświętszą Eucharystię,























































































































































DZIEŃ XXXI: 18 VI 2012 Poniedzialek: Przygotowanie do Powrotu



Już około południa wyszliśmy z naszego hostelu i spacerkiem udaliśmy się na lotnisko, oddalone o ok. dziesięć kilometrów. Ale samolot miał być dopiero nazajutrz rankiem. Nie spieszyliśmy się więc. Jakieś dwie godziny odpoczywaliśmy na trawie tuz pod lotniskiem. A potem spędziliśmy całą noc na lotnisku, częściowo na ławce, częściowo leżąc na karimacie na posadzce.















DZIEŃ XXXII: 19 VI 2012 Wtorek: Powrót do Wrocławia.



Nasz samolot wystartował z Dublina o godz. 9.45, czasu irlandzkiego, czyli o 10.45 czasu polskiego. We Wrocławiu wylądował o godz. 13.30 czasu wroclawskiego, czyli 12.30 czasu irlandzkiego. Kilka osób z Wrocławskiego Klubu Przyjaciół Camino przyszło na lotnisko, aby nas powitać. W końcu mamy piękną pogodę. Najpiękniejsza pogoda jest zawsze WE WROCLAWIU a Polska jest najpiekniejszym krajem na świecie!

Może na sam koniec warto podać główne hasło tegorocznego Kongresu Eucharystycznego:
KOMUNIA Z CHRYSTUSEM ORAZ MIĘDZY NAMI.
W czasie naszej wędrówki studiowaliśmy wraz z Władkiem materiały, które zabraliśmy na drogę: "Teologiczne i pastoralne refleksje przygotowawcze do 50. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego". To taka dwudziesto-stronicowa broszura nt. głównego tematu Kongresu. Broszura zawierała aż sto sześćdziesiąt punktów, odnoszących się do Świętej Eucharystii i różnych jej aspektów. Nie mam przygotowania teologicznego aby je omawiać, dlatego też zwrócę uwagę tylko na tych kilka punktów, które zwróciły moją szczególną uwagę:

20. W czasach współczesnych zmienił się stosunek do Mszy świętej. Wielu twierdzi, że uczestnictwo we Mszy świętej nie ma żadnego związku z ich życiem, ani też nie jest dającym życie darem. Uważa się, że Msza święta jest nudna i pozbawiona zmysłu tajemnicy. Istnieje wyraźna tendencja do poszukiwania duchowego spełnienia poza eucharystyczną wspólnotą Kościoła. Szczególnie niepokoi nieproporcjonalnie mały udział w celebracji eucharystycznej ludzi młodych.


22. Konstytucja o liturgii świętej Soboru Watykańskiego II mówi, że „pełne i czynne uczestnictwo całego ludu trzeba mieć bardzo na uwadze przy odnowieniu i pielęgnowaniu świętej liturgii". Papież Benedykt XVI mówi o znaczeniu znajomości ars celebrandi, sztuki celebrowania liturgii. Wszyscy, którzy pełnią specyficzne funkcje w sprawowaniu Eucharystii, zwłaszcza księża, ale także lektorzy, muzycy, nadzwyczajni szafarze Komunii świętej, czytający modlitwę wiernych czy ministranci muszą się należycie przygotować. Często grupy parafialne wspólnie przygotowują liturgię. Komentarze do Mszy świętej mogą być szczególnie pomocne. Podczas Mszy świętej nikt nie jest tylko widzem. Wszyscy są wezwani do aktywnego uczestnictwa, zagłębiania się w tajemnicę Eucharystii, uczenia się wzajemnej miłości i jedności. Rzeczywiście można powiedzieć, że prawdziwie aktywne uczestnictwo we Mszy świętej rozpoczyna się na długo przed jej celebracją. Wysiłek, aby żyć Ewangelią na co dzień, stanowi najlepsze przygotowanie do owocnego przeżywania Eucharystii i jej rozumienia.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz