niedziela, 10 października 2010

Camino dni 38 - 40

Dzien 38 - poniedzialek 26 lipca 2010
NEGREIRA - SANTA MARINA - 22 km


Jeszcze wieczorem poprzedniego dnia pozeganelem sie ze Staszkiem Ozdoba i Andrzejem Koflukiem, ktorzy mieli dzis rano o godz. 4.00 wyruszyc autokarem do Fatimy. Krysia, Jadzia i Jasia i maja dzis dzien wolny, gdyz w autobusie nie bylo juz wolnych miejsc. One wyrusza tym autobusem jutro do Finisterry i do Muxii a potem w droge powrotna do Wroclawia. Ja wstalem ok. 6.30 pozegnalem sie z nimi i udalem sie autobusem linii 6 z Monte do Gozo do Santiago de Compostela aby wyruszyc na moj ostatni, trzydniowy odcinek do Finisterry. Kiedy jechalem do Finisterry, sam jak palec z calej tej naszej 8-osobowej grupy, ze swiadomoscia, ze teraz samiutenki bede szedl, zrobilo mi sie tak jakos smutno.
Ale gdyz na Dworcu autobusowym w Santiago czekalem (ok. pol goziny) na autobus do Negreiry (tam doszlismy w piatek i z tego wlasnie miejsca zamierzalem kontynuowac pielgrzymke) nagle w tym swoim smutku zauwazylem na stanowisku autobusowym duzy billboard z ogromnym napisem w jezyku hiszpanskim "Ahora es la hora para hacer nueve amigos!" co oznacza po polsku dokladnie "Teraz nadszedl czas abys poznal nowych przyjaciol". Wzruszyl mnie ten napis, bo to wygladalo tak, jakby go tam ktos postawil wylacznie dla mnie! Przypomnialy mi sie ksiazki Bochenka-Kolaczkowskiego i Markusa Frankena, ktorzy tez szli camino i tez widzieli napisy skierowane jakby do nich...
Wkrotce wiec spotkalem zapowiadnych przez duzy billboard przyjaciol. Wyruszylem na trase pielgrzymki i juz na moim pierwszym postoju, oczywiscie przy barze, spotkalem dwoch Polakow: Jacka i Staszka, dwoch wojskowych. Jacek lat 65 to emerytowany oficer, podpolkownik, a Staszek lat 53 - czynny zawodowo chorazy czyli podoficer. Obaj mieszkaja w Poznaniu i od wielu lat chodza z Poznania na pielgrzymki na Jasna Gore, ktorych dlugosc wynosi 300 km i trwa 10 dni. Ale Jacek od dwoch lat chodzi na camino hiszpanskie, gdyz jak mowi, dojrzal juz calkowicie do camino i to byl dla niego juz najwyzszy czas. Dwa lata temu byl na Camino France (czyli takie jakim ja ide w tym roku), rok temu byl na Camino de Nord Costa (czyli wybrzezem) a w tym roku wybral sie na Camino de la Plata z Sevilli. Szedl wiec w tym roku przez najbardziej goraca centralna Hiszpanie, gdzie caly czas temperatura wahala sie od 35 do prawie 45 stopni. Przez trzy tygodnie wcale nie uzywal spiwora, bo nie byl potrzebny. Mlodszy, Staszek, rokrocznie uczestniczy w pilegrzymkach pieszych wojskowych z Poznania na Jasna Gore a na camino hiszpanskie wybral sie po raz pierwszy.
Szlismy kilka kilometrow razem, po czym Jacek pozwolil Staszkowi, jako mlodszemu pognac przodem i przejsc tego dnia niemal 60 km. Poprzedniego dhnia zrobil on 50 km. Jednak co wojsko to wojsko, obaj maja solidna zaprawe. Znow szlismy przez lasy eukaliptusowe, ktore sa chyba wizytowka Galicji i w koncu doszlismy do Santa Marina, do malej albergi przy barze Antello, nigdzie nie wspominanej w przewodnikach. Nocleg kosztowal nas tutaj 10 euro, ale bylo milo i przyjemnie. Spalismy z Jackiem w jednym pokoju, a Staszek o jakies 15 km dalej. Jacek twierdzi ze wybierze sie na cale camino z Poznania, czyli ok. 3700 km jak skonczy 70 lat, czyli za 5 lat.

Dzien 39 - wtorek 27 lipca 2010
SANTA MARINA - CEE - 31 km


Pierwsze 10 km szedlem z nowo poznanym Staszkiem, po czym umowilismy sie ze on pojdzie szybciej i jesli bedzie wolne miejsce to zajmie dla mnie miejsce w CONCUBRION, ale to oznaczalo, ze bede musial przejsc az 34 km. Dla niego to fraszka. Poprzedniego dnia przeszedl 48 km. Ale dzien zrobil sie goracy. Niebo bezchmurne i temperatura powyzej 30 stopni i to gdzie! W Galicji! Na trasie do Finisterry!! To niespotykane tutaj. We wszystkick ksiazkach o camino zawsze czytalem ze tutaj wieja wiatry od oceanu, jest zimno, mokro i nieciekawie. A ja tu mialem bezwietrzna pogode i upal. Droga wiodla przez wawozy i lasy, najpierw pod gore, potem zaczela ostro spadac w dol. Nagle zobaczylem przed soba ocean altlantycki. To byl wspanialy widok. Ale zejscie z gor, po spadajacych kamieniach, okazalo sie bardzo mmeczace w ten upal i gdy zszedlem do oceanu, w miasteczku CEE, na 31 km, poczulem sie tak zmeczony, ze doszedlem do wniosku ze nie przejde juz chyba tych 3 dodatkowych kilometrow i poszukam jakiegos noclegu tutaj w CEE. Bylo juz po 20.00. Znow poprosilem o pomoc sw.Jakuba i sw.Pawla i sw.Antoniego i swojego Aniola Stroza. Bo Jacek zadzwonil do mnie, z informacja ze w tym jego albergue w Concubrion jest juz completo. Wiec pewnie tym bardziej bedzie w CEE - pomyslalem sobie. Ale sw.Jakub i pozostali swieci jak zwykle nie zawiedli. W pewnym momencie zatrzymalem sie na 3 minuty, lekko zdezorientowany, nie wiedzialem gdzie isc i gdzie szukac. W dole w odleglosci 100 m jakas rodzina hiszpanska spozywala przy stole wspolny posilek na powietrzu. Gospodarz domu zauwazyl mnie jak sie rozgladam, wybiegl z domu pod gore, podszedl do mnie i wytlumaczyl mi gdzie znajduje sie najblizsze albergue. Bylo ono w odleglosci 100 m. Poszedlem do tego albergue, ktore tym razem nazywalo sie Refugio (to jednak jest roznica a nie to samo - wyjasnil mi hospitalero) i zapytalem czy sa wolne miejsca. Odpowiedzial mi, ze sa, a na pytanie o cene, odpowiedzial, ze spanie jest GRATIS, czyli ZA DARMO, nawet nie donativo! A byly lozka wygodne i gorace prysznice! Refugio na jakies 20 osob, spalo w nim z 15 osob, bo nie wszyscy o nim wiedza! Inne, platne albergi byly juz dawno completo, czyli zapelnione i nie bylo w nich miejsc. Swiety Jakubie, dziekuje ci!!!!

Dzien 40 - sroda 28 lipca 2010
CEE - FINISTERRA - 17 km (plus 3)


To razem 20 km, bo trzeba bylo potem jeszcze wrocic do miasta Fisterra. Droga wiodla najpierw pod gore i niemal caly czas wybrzezem oceanu atlantyckiego. Ale temperatura 31 stopni i zadnego chlodnego wiatru od oceanu! Jacka, ktory mial blizej do Finisterry juz nie dogonilem, spotkalem go dopiero gdy juz zszedl na dol.

Jakies dwa kilometry droga widodla obok plazy. Pieknej slonecznej plazy. Tu nie wytrzymalem, zdjalem buty i skarpety i z plecakiem na plecach wszedlem na goracy piasek a potem do wody. Szedlem jakies 500 m po wodzie, potem polozylem na piasku plecak, rozebralem sie i zanurzylem w wodzie oceanu. Zeby bylo rytualnie, zanurzylem sie calkowicie az 7 razy, a potem troche sobie poplywalem.

Nastepnie wyszedlem z wody i zaczalem zbierac te slynne muszle-przegrzebki, ktore pielgrzymi z camino wieszaja sobie na szyi. Nazbieralem ich moze ze 40, albo wiecej, tak ze wypchaly mi nieco plecak. Nie sa duze, raczej sredniej wielkosci, nie wiem czy je wszystkie przywioze do domu, bo za ciezkie. A taka mam ochote przywiezc troche tych muszli i lisci eukaliptusowych.

Gdzies tak na 10 km, dolaczyla do mnie, tak na oko 50-letnia Hiszpanka, Izabela z Madrytu, ktora nie chciala za bardzo isc sama. Sprzedaje ksiazki w ksiegarni w Madrycie. Znow nauczylem sie od niej porcji slow hiszpanskich. I tak wspinajac sie w gore i ogladajac przepiekne skaliste i gorskie wybrzeze oceanu, doszlismy najpierw do miasteczka Fisterra a potem na sam Koniec Swiata, czyli do Finisterry. W Fisterze wydali nam swiadectwa ukoczenia tej pielgrzymki, czyli Fisteriany, za przejscie odcinka 93 km z Santiago de Compostela do Finisterry.

Tu zostawilismy w albergue nasze plecaki. Ostatnie juz 3 km pielgrzymki, na sam szczyt przyladka Finistera, szlismy bez plecakow, za to w potwornym upale i pokrecona szosa. W dole byl ocean a my wspinalismy sie pod gore. Okolo godz. 15.00 doszlismy do Finisterra, zrobili sobie pamiatkowe zdjecia przy slupku z napisem 0,00 km, oznaczajacy koniec pielgrzymki i jednoczesnie kociec swiata i odpoczeli godzine na szczycie. Mam nadzieje ze te zdjecia otrzymam od Izabeli emailem.

I tutaj na samym szczycie, kiedy tak wpatrywalem sie w niezmierzona dal oceanu, uswiadomilem sobie, ze moj Tato, Antoni Peter, w roku 1944 znajdowal sie kilka kilometrow dalej niz ja obecnie. Byc moze nawet ze swojego statku ogladal ten skalisty przyladek Finisterra. Moj tato uciekl z niewoli niemieckiej, z poczatkiem 1944 roku, przez granice francusko-niemiecka, do Francji i tam dostal sie do armii gen.Maczka. Potem zaokretowany przeplynal statkiem z Francji, wokol Hiszpani, na Morze Srodziemne a potem pomiedzy Sycylia i Sardynia do poludniowej czesci Wloch i szedl przez cale Wlochy z armia gen.Maczka.

Niestety nie wolno bylo nam nic spalic na szczycie, na Koncu Swiata, jak mowi stary obyczaj pielgrzymi! Przy tej temperaturze obowiazywal zakaz rozpalania ognisk. Wiec tylko cisnalem swoj stary kapelusz w wody oceanu. Seniora Izabela postanowila tutaj spedzic conajmneij 3 godziny, a mnie juz po godzinie nie chcialo sie dluzej siedziec na tym Koncu Swiata i postanowilem wrocic na dol do albergue. Spac bede w albergue w Fisterra za donativo, czyli za grosze i dopiero jutro wroce do Santiago de Compostella i na Monte do Gozo. A tam czekaja na mnie nowe obowiazki....

Albergue municipal w Fisterrze usytuawane jest tuz obok plazy, wiec po powrocie z Konca Swiata, po raz drugi wzialem kapiel w oceanie. Tu mozna nawet z samego albergue wysjc w spodenkach kapielowych lub stroju kapielowym aby wziac kapiel. Przy temperaturze ponad 31 stopniu i tam bliskim sasiedztwieplazy to grzech byloby nie skorzystac z okazji. Spie w tym albergue dzisiaj, wiec mam czas. Po kapieli poszukalem oddalenoej o 300 m kawiarenki z inetnetem w hotelu MARIQUITO skad pisze teraz te slowa.

W dzienniku galicyjskim (lepiej rozumiem slowa pisane niz mowione) przeczytalem o wczorajszym niemilym mincydencie w tym moim albergue, ktore niestety wywolal Polak...
To byl taki niby-pielgrzym cyklista, czyli pielgrzym rowerowy. Podobno strasznie tu narozrabial, rzucal krzeslami w albergue, zrzucil na ziemie ze stolu komputer i bardzo krzyczal. Przyjechala go uspokoic policja hiszpanska, a on zaczal wykrzykiwac, ze "Bog jest po jego stronie" i on ma racje. Wszystko to bardzo szczegolowo opisywala prasa. Tak mi sie jakos zrobilo glupio z powodu tego Polaka, bo ja przeciez caly czas nosze na swoim plecaku naszyta duza flage Polski, bialo-czerwona. I wszyscy wiedza, ze ja tez jestem Polakiem, no przynajmniej ci, ktorzy znaja kolory flagowe panstw... Musze juz konczyc bo strasznie tu mewy skrzecza i musze tez zdazyc do kosciola na msze sw. o 20.30. Ale mam niedaleko stad.

1 komentarz: