piątek, 8 października 2010

Hospitalero - dni I - XV

Dzień I - piatek 30 lipca 2010

Wczoraj Mirek i Helena przekazali mi klucze do albergue na Monte do Gozo i objasnili mnie, co do moich obowiazkow.





Bede tu dwa dni sam a potem dojedzie studentka z Lublina, Zosia, jako druga hospitalerka. Rankiem wstalem dzis wczesnie, chociaz moge zaczynac o godzinie 8.00.
Pierwsze moje wrazenia z pobytu w tym albergue, juz w roli hospitalero, sa fantastyczne! To jest cos o czym marzylem przez cale zycie. A streszcza sie to marzenie w dwoch prostych slowach DOM OTWARTY! Gdybym w niebie mogl wybierac, to porosilbym samego Boga o taki wlasnie dom! Nie wiem czy uda mi sie opisac to wszystko, co mnie tu spotyka, ale to jest jeszcze piekniejsze od samej nawet pielgrzymki! Sam nie wiem, czy to sen czy jawa.
Caly dzien to sniadanie, sprzatanie, obiad, przyjmowanie i informowanie pielgrzymow, wspolna z nimi kolacja i potem nocleg. Wieczorem mozliwosc mszy sw. w kosciolku sw.Marka lub w samym albergue.
Sniadanie i obiad spozywa razem cala sluzba tego albergue wraz z ksiedzem Romanem, ktory z kazdym zamienia pare slow i rozwesela spozywajacych. Czesto sam podaje posilek i nawet odnosi talerze. On jest tutaj WSZYSTKIM, mimo ze jest dyrektorem duzego osrodka. Chociaz jest dyrektorem to jest tez zaopatrzeniowcem, przywozi prowiant z miasta do albergue dla pielgrzymow i gosci, rozmawia z pielgrzymami, troszczy sie o wszystko. A poza tym wszystkim ma pod swoja opieka jeszcze az TRZY parafie wiejskie odlegle o 10 do 20 km do Monte do Gozo. Nie wiem skad bierze tyle sily, aby wypelniac az tyle obowiazkow. Do pomocy ma czarnoskorego kaplana z Angoli o imieniu Alfonso.
Po sniadaniu zaczalem od sprzatania pokojow dla pielgrzymow. Sa tutaj zasadniczo w pawilonie podstawowym dwa pokoje dla pielgrzymow na 30 miejsc i kilka pawilonow dla pielgrzymow, ktorzy przyjezdzaja tutaj autokarami.
Potem przyjmowalem pielgrzymow i wpisywalem do ksiegi. Kazdemu pielgrzymowi nalezy wskazac lozko, wydac jednorazowe przescieradlo, broszurke o Santiago, nastepnie pokazac gdzie jest toaleta, gdzie prysznice, kuchnia, gdzie sie pierze i gdzie sie rozwiesza wyprane rzeczy. Do obcokrajowcow mowie troche po angielsku a troche po hiszpansku i jakos to wychodzi. Informuje ich tez o wspolnej kolacji wieczornej o godz. 20.30.
Pogoda jest caly czas wspaniala, okolo 30 stopni tak ze mozna by sie bylo opalac. I czyste jak krysztal, jasnoniebieskie, hiszpanskie niebo.
Wieczorem o godz. 20.00 ustawilem stoly przed kuchnia na trawie, ustawilem ponad 20 krzesel przy nich, rozlozylem talerze i lyzki.
Nastepnie poszedlem dom oddalonej o 100 m kuchni, skad wraz z jednym z pielgrzymow przynioslem kociol pysznej polskiej zupy. Ksiadz Roman przybyl punktualnie o 20.30, poblogoslawil posilek i zaczelismy spozywac te zupe. Wczesniej przeszedlem sie po pokojach i zaprosilem wszystkich na te kolacje. Rozmowy przy stole w roznych jezykach i towarzyszacy jedzeniu dzwiek kobz. Jutro bowiem zaczyna sie tuz obok nas, zaraz za ogrodzeniem, XX final galicyjskich zespolow ludowych grajacych na kobzach. Kobza to instrument narodowy w hiszpanskiej Galicji. Jeszcze bardziej popularny niz w Szkocji.
Cale albergue prowadzone jest jako DOM OTWARTY, wiec nie tylko, ze przyjmujemy tu pielgrzymow, ale rowniez sie tu czasem sciaga zablakanych i poszukujacych noclegu. Poza tym kazdego sie tu karmi, zeby nie byl glodny i wszystkie drzwi sa pootwierane. Zarowno te do albergue glownego, jak i do drugiego pawilonu obok, w ktorym ja przebywam w nocy. W kuchni i innych pomieszczeniach sa w kilku jezykach karteczki z napisami "Wez sobie to, czego potrzebujesz i zostaw to, co jest ci niepotrzebne". Tak wiec w kuchni moga sobie pielgrzymi gotowac o kazdej porze dnia makarony, ryz czy inne potrawy. I co z tego, ze jedni te makarony kupuja a inni je czasem jedza. Ktos kupi np. po drodze kilogram makaronu, to calego kilograma nie zje, lecz zostawia czesto pol paczki. I to w sam raz wystarcza, dla tych ktorzy nie kupili, albo nie maja pieniedzy. Nocleg i wspolna kolacja sa za donativo, tzn kto chce wrzuca do skarbonki ile chce i ile moze, a jesli nie wrzuci, to tez nic sie nie dzieje bo i tak nie wiadomo kto i ile tam wrzuca. Pielgrzym bogatszy zazwyczaj wrzuca wiecej, bo tak mu podpowiada sumienie, pielgrzym biedny, np. student, nie wrzuca nic.

Dzien II - sobota 31 lipca 2010

W nocy przyjechala hospitalerka Zosia, ktora spotkalismy juz wczesniej w Villafranca del Bierzo. Studiuje na II roku iberystyke, a wiec jezyk hiszpanski zna dosc dobrze i biegle mowi po angielsku. Bedziemy wspolnie sprzatac i przyjmowac pielgrzymow.
Po sniadaniu i posprzataniu pokojow udalismy sie do ks.Romana ktory zapoznal nas oboje z obowiazkami. Pozniej przyjmowalismy pielgrzymow z calego swiata.

Najbardziej ciesza sie zawsze pielgrzymi z Polski, gdy docieraja do polskiego albergue. Przez 30 dni musieli uzywac w drodze innych jezykow a tutaj nagle oaza polskosci na obcej ziemi.

W ciagu dnia zjechalo sie okolo 50 autobusow z zespolami kobziarzy galicyjskich i zaczeli koncertowac tuz przy naszych oknach. Ta muzyka jest nieslychanie intrygujaca i ciekawa. Kolejne zespoly w strojach ludowych maszerowaly pod naszymi oknami w kierunku estrady, gdzie koncertowaly.

Kazdy zespol liczy od 15-30 osob i jest bardzo paradnie, kolorowo ubrany. W kazdym zespole wiekszosc stanowia kobziarze, ale sa tez bebny, perksja, bebenki i jakies tam dzwoneczki. Najwpierw odf samego rana maszerowali oni pod okanami naszego alebergue, tak ze moglismy ogladac ich nawet z naszych okien. Cwiczyli przez finalem. Kazdy wystep to nie tylko gra ale rowniez przepiekna choreografia. Cwiczyli wiec ruchy, chodzenie w szeregu, gre na instrumentach i pewne elementy ekwilibrystyczne. Osobu grajace na bebnach lub bebenkach maja w dloniach paleczki zakonczone pomponami i zongluja nimi jak cyrkowcy, zanim uderza w beben. Jeden z zespolow meslich ubrany byl w szkockie spodniczki.

Dzwieki tych instrumentow, glownie kobz, slyszalem przez caly dzien. Moje drewniane ucho nie potrafilo odroznic jednego wystepu od drugiego. Zespoly wchodzily kolejno na plac i koncertowaly przez 10-15 minut kazdy, a juz kolejny zespol w tym czasie stal przygotowany do wystepu. Wydawalo mi sie ze jest grany ciagle ten sam utwor i nie rozumialem pracy sedziow. Az 10 sedziow i sedzin (rowniez kolorowo ubranych) krecilo sie wokol tych muzykow z duzymi notesami i pisalo na kartkach swoje uwagi. Oni punktowali wystep kazdegop zespolu. Liczyla sie nie tylko sama muzyka, ale rowniez rowniez ruchy tych artystow. Na koniec ogloszono wyniki a zgromadzony tlum bil za kazdym razem brawo. Podczas oglaszania wynikow obecne byly najwyzsze wladze Galicji, ktora w Hiszpanii jest regionem o bardzo duzej autonomii.

I kiedy tak te zespoly sobie kolejno maszerowaly w ciagu dnia pod moim oknem , a ja sluchalem caly dzien tej przepieknej muzyki, poczulem sie jak w niebie. Anielska muzyka, bezchmurne niebo, temperatura okolo 27 stopni, masa pielgrzymow z Polski, rozmowy z nimi. I znow zaczalem rozwazac, jaki zwiazek ma to wszystko co tu przezylem i nadal jeszcze ciagle przezywam z 25-leciem mojej przynaleznosci do Krucjaty Wyzwolenia Czlowieka. Tak pieknego jubileuszu nigdy w zyciu bym sie nie spodziewal! Dla mnie to znak nie podlegajacy dyskusji, ze KWC ma ogromne znaczenie dla Nieba. Pare slow o KWC mozna przeczytac pod adresem http://www.mbkp.info/oaza/kwc.html .

I tak sie zastanawiam teraz, co tez swiety Jakub jeszcze wymysli w kolejnych dniach mojego 25-dniowego pobytu tutaj. Nie wiem nawet jak wroce z tego Konca Swiata do Polski. Pozostawiam to Swietemu Jakubowi.

Wieczorem znow rozstawilismy stoly i wspolna kolacja, ktora zachwycila nowych pielgrzymow. Tym razem byl kociol z pysznym polskim rosolem i makaron. Dokoncze jutro, bo musze juz konczyc.

Dzien III - niedziela 1 sierpnia 2010

Wstalem o godzinie 7.00 i przeszedlem do albergue (ktore jest oddalone od pawilonu w ktorym mam swoj pokoj o 10 m) i przejrzalem grafik kolejnych dyzurow hospitalerow. Zauwazylem, ze w dniach od 12 do 15 sierpnia bedzie nas az troje, wiec bede sobie mogl pozwolic na 2 wyjazd na Finistere i dokonczenie mojej pielgrzymki pieszej, czyli przejscie z Finisterry do Muxii, odleglosc juz nieduza, bo tylko 31 km, aby tam podziekowac Matce Bozej za tegoroczna pielgrzymke. Poniewaz planowalem dojscie do Muxii, ale musialem zakonczyc pielgrzymowanie w dniu 29 lipca i wrocic na Monte do Gozo, aby objac sluzbe hospitalero, wiec nadarza sie okazja aby dokonczyc swoja pielgrzymke po dwutygodniowej przerwie.

O 8.30 zjadlem sniadanie, pozniej godzinne tylko sprzatanie (bo niedziela) i rozmowy z pielgrzymami. Poniewaz jest kilku, ktorzy sa juz tutaj pare dni, wiec niektorych znam juz dobrze, np. Niemca Klausa, amerykanke, ktora gra nam na harfie, i kilku Polakow, ktorzy tu spia od paru dni, ale codziennie rano wedruja do Santiago, aby tam uczestniczyc we mszy sw. przy grobie sw.apostola Jakuba. Potem spaceruja po Santiago i wracaja na noc do naszego albergue. Sa tez tacy, ktorzy odpoczywaja tu 2-3 dni i potem ruszaja do Finisterry lub Muxii. Niektorzy w kuchni robia sobie sami sniadanie lub gotuja obiady.

Gdy kiedys czytalem wspomnienia innych pielgrzymow idacych w Hiszpanii na camino, brak mi bylo opisow fauny. Nie wiedzialem jakie inne niz w Polsce zwierzeta, ptaki czy owady spotyka pielgrzym po drodze. Teraz juz wiem. Wielkich roznic nie ma. No np. spotyka sie tu dosc czesto osly, jakies inne niz w Polsce krowy, rozne gatunki owiec, jest troche jaszczurek na drogach, ktore uciekaja spod stop, bardzo ladnych i bojacych sie ludzi. Sa mrowki, ktore wcale nie gryza, bo usiadlem kedys na mrowisku i ani jedna mnie nie ugryzla, mimo ze chodzily mi po nogach. Widocznie sa bardzo tolerancyjne i mile dla pielgrzymow. Jest tez bardzo duzo bocianow, ktore ulubily sobie wysokie strzeliste wieze starych kosciolow i czesto jest na nich az po 6 czy nawet 8 gniazd. Przechodzac przez hiszapanskie wioski mozna spotkac pszczoly zyjace dziko w starych murach domow, ale i one nie atakuja pielgrzymow.

Dzis mamy niebo zachmurzone i temperatura wynosi 23 stopnie, wiec idealna na dalekie spacery po Santiago czy dalej. Msza sw. w jezyku polskim bedzie o godzinie 18.00 w kaplicy na terenie Osrodka. Spojrzalem na mape pogody i widze ze jutro tez ma byc 23 stopnie, jutro 26 a pojutrze 29 stopni i slonecznie.

Wczoraj wieczorem dowiedzialem sie, ze cala nasza grupa pielgrzymkowa juz wrocila szczesliwie do Polski autokarem, a ja jeszcze nie wiem jak i czym wroce. Wiem tylko ze pracuje tutaj jako wolontariusz do 23 lub 24 sierpnia.

Od jednego z pielgrzymow dowiedzialem sie, ze moge przejechac pociagiem ze Santiago do pierwszego miasta we Francji z 20 procentowa znizka dla pielgrzymow i bedzie to kosztowac 40 euro, za prawie 1000 km jazdy pociagiem przez cala Hiszpanie. Wyjazd o 9.25 ze Santiago i przyjazd do tego miasta we Francji o godz. 20.40. A potem rankiem nastepnego dnia mozna jechac dalej do Lourdes. No jeszzce mam czas na to i nie bede sobie zaprzatac glowy tym teraz, zreszta pomoze mi na pewno sw.Jakub, patron pielgrzymow.

Dzis jest pierwszy sierpnia i z Wroclawia wyruszyla 10-dniowa, piesza pielgrzymka na Jasna Gore, jubileuszowa bo juz 30-a. Poszla na nia moja zona Danusia i corka Gabrysia. Ciekawe jaka beda miec pogode.

Dzien IV - poniedzialek 2 sierpnia 2010

Wykonuje prace najbardziej godna z wszelkich mozliwych prac. Zapraszam do domu tych, ktorzy szukaja noclegu, karmie glodnych i daje pic spragnionym. Taka praca daje bardzo duzo satysfakcji i zadowolenia. Rozmawiam tez z pielgrzymami, ktorzy sa w wielkiej eufiorii po przebyciu kilkuset lub nawet wiecej niz 1000 km pieszo i tutaj przybywaja. Zostaja w naszym albergue czesto po kilka dni. Stad jest tylko 5 km do Katedry w Santiago wiec codziennie tam jezdza albo wychodza do Finisterry i Muxii na 3 lub 4 dni a potem wracaja. Czasem czekaja na samolot lub pociag. A tu maja gdzie spac i nie chodza glodni.
Po poludniu przybyla grupa 9 Polakow z ksiedzem. Beda tutaj 3 dni. Tylkom ksiadz wraca juz jutro. Byli tak szczesliwi jak rzadko kto. Nie widzialem chyba szczesliwszych ludzi na swiecie. Mimo ze w tym dniu przebyli ponad 31 km, to siedzieli za stolem przy kolacji do godziny 23.00 a nawet dluzej i wspominali, opowiadali, zartowali a na ich twarzach widac bylo niebianskie szczescie.
Opowiesciom przy stole nie bylo konca. Wsrod siedzacych z nami w wiekszosci Polakow bylo tez 2 Niemcow, Meksykanin, Hiszpan, Francuz i Amerykanka. I oni tez z zainteresowaniem sluchali opowiadan Polakow, zaczynali lapac niektore slowa i sami cos opowiadali. Tlamacze sie znalezli, bo ktos tam mowi po hiszpansku, ktos po angielsku, ktos inny po niemiecku lub francusku.

Dzien V - wtorek 3 sierpnia 2010

Nie ma czasu aby usiasc do komputera a dzieje sie tu bardzo duzo wspanialych rzeczy. Pielgrzymi jedni odchodza a drudzy przychodza. A fala pielgrzymow plynie nadal. Chcialbym pare slow poswiecic ludziom pracujacym w naszym Europejskim Centrum Pielgrzymowania i Ewangelizacji Mlodziezy. No wiec oprocz naszego dyrektora (zdrobniale nazywanego padrinio)mamy tu jeszcze jego pomocnika ksiedza Alfonso z Angoli, Andrzeja i Lucyne z Gliwic, Ryszarda i Dorote z Lublina oraz pracownikow kuchni, osoby sprzatajacace pawilony noclegowe dla pielgrzymow oraz kilkoro ich dzieci. Pare slow poswiece w kolejnych odcinkach roznym osobom, ale zaczne od malzenstwa z Gliwic, czyli Andrzeja i Doroty. Andrzej ma 63 lata (jutro ma urodziny) a jego zona pewnie jest nieco mlodsza (nie pytalem o wiek). Rok temu przyszli oni do Santiago de Compostela jako pielgrzymi piesi, wychodzac z progu domu, czyli z Gliwic. Andrzej prowadzil cala droge rower, na ktorym byly plecaki jego oraz jego zony Lucyny. Szli chyba 106 dni i doszli do grobu swietego Jakuba w Santiago. Na ostatnim odcinku drogi zatrzymali sie kilka dni na Monte do Gozo. W tym roku przybyli tutaj jako wolontariusze juz w dniu 1 maja a odjezdzaja po ponad 3 miesiacach pracy tutaj w najblizsza sobote. Pracowali najpierw jako hospitalero a nastepnie sluzac osrodkowi w inny sposob. Wykonywali szereg na terenie Centrum, fizycznych i dekoracyjnych. Andrzej sprzatal, podlewal kwiaty, sadzil drzewa, naprawial sprzety i dbal o caly dobytek. Jutro obydwoje wydaja z tej okazji pozegnalna kolacje dla ksiezy i pracownikow Centrum, na ktora tez jestem zaproszony. Lucyna bardzo sie przejmuje ta pozegnalna wieczerza.
Ta wczorajsza grupa pielgrzymow pochodzi z Debicy, ich adresy emailowe sobie zapisalem. Przeszli camino Costa de Nord i sa bardzo zachwyceni a ich opowiesciom nie ma konca. Mysle ze Pawel Plezia bedzie miec z nich duzy pozytek.

Dzien VI - sroda 4 sierpnia 2010

Kazdy dzien na Monte do Gozo jest inny i nie powtarzalny! Zawsze tu sie dzieje cos niesamowitego. Dzis dotarlo do mnie ze slowo Gozo oznacza po hiszpansku "radosc, euforia". Zrozumialem wiec dlaczego w takim podnieceniu wbieglem na te gore w dniu 22 lipca, kiedy pierwszy raz tu sie pojawilem. Jasia, Jadzia i Krysia pedzily jeszzce szybciej przede mna. Jakby nam ktos motorki zamontowal. A przeciez bylismy zmeczeni, to byly ostatnie kilometry przed Santiago.

Na kazdy cud moze czlowiek spojrzec z dwoch stro. Osoba niewierzaca moze powiedziec, ze dane zdarzenie jest po prostu zwyklym przypadkiem, osoba wierzaca moze potraktowac jakies niespodziewane zdarzenie jako cud. No bo prosze wytlumaczyc mi jak to sie moglo stac, to cos sie dzis wydarzylo. Pisalem wczoraj o Andrzeju i Lucynie, ktorzy w sobote opuszczaja juz Monte do Gozo. Lucyna pomodlila sie do swietego Jakuba, o jego pomoc w przygotowaniu "uczty pozegnalnej" dla wspolpracownikow. Potem podeszla pod albergue i ze zdziwieniem stwierdzila, ze dwie panie, ktore dzis tutaj nocuja i beda jeszcze nocowac jutro, to sa nauczycielki. "Ach, jesli nauczycielki, to mi cos doradza, jesli nie w gotowaniu, to moze w przygotowaniu dekoracji, poprosze ich o rade". Podeszla do nich i zapytala. A te panie okazaly sie byc nauczycielkami z Technikum Gastronomicznego i sztuka gotowania smakolykow jest dla nich tak samo prosta jak dla mnie stukanie w klawiature komputera. "Nie bedziemy ci nic doradzac!" - oswiadczyly Lucynie - "ale same ci wszystko zrobimy i przygotujemy, ty tylko kup to, co ci napiszemy na kartce". Lucyna kupila wiec potrzebne produkty (nie kosztowaly zbyt wiele) a panie "profesorki" zajely sie kuchnia. W trzy godziny przygotowaly taka uczte ze palce lizac. Takich specjalow nie jadlem w ciagu mojego zycia jeszcze na zadnym weselu!

Dzien VII - czwartek 5 sierpnia 2010

Dzis przybyla ogromna liczba mlodych pielgrzymow w zorganizowanej grupie. Bylo ich 2500. To pielgrzymi piesi diecezji Santiago de Compostela. Ich wejscie bylo bardzo halasliwe i radosne, mniej wiecej takie jak wejscie pielgrzymow pieszych na Jasna Gore. Szli w grupach i niesli znaki grup. Mlodziez na Monte de Gozo tanczyla spiewala i wiwatowala tak glosno ze az sie okna trzesly w albergue. Mieli msze sw. o godz. 14.00 na placu kolo naszej stolowki. Odprawial biskup w asyscie kilkudziesieciu ksiezy z diecezji wroclawskiej. Wszyscy pielgrzymi ubrani byli w koszulki roznych kolorow, jedni w zielone, inni w niebieskie, czy czerwone. Po mszy sw. poszli do Santiago i wrocili po godzinie 23.00. Pogoda jest wspaniala i przeczytalem w gazecie ze takiego lata dawno w Galicji nie bylo. To po prostu lato stulecia, najnizsze w historii opady (a trzeba wiedziec ze srednia roczna opadow deszczu w Galicji jest dwa i pol raza wieksza niz srednia polska!) i najwyzsza chyba w tym stuleciu temperatura lipca, o dwa stopnie wyzsza niz dotychaczasowa najwzyzsza temperatura lipca. Ale to wcale nie znaczy ze jakas astronomicznie wysoka, gdyz Galicja ma zawsze mniejsze temperatury niz reszta Hiszpani. Po prostu lato jest cudowne w tym roku i najpiekniejsze wlasnie tutaj.

Dzien VIII - piatek 6 sierpnia 2010

Wspanialy sloneczny dzien, temperatura w granicach 28 stopni i bezchmurne czyste i jasne niebo. Mlodziez, ktora wczoraj weszla do naszego Centrum spi w namiotach na calym placu. Przez to jest tutaj bardzo wesolo. To jakby mlodziez oazowa. Po mszy na placu mieli spotkania w grupach. Srednio po 10 osob w kregu. Siedzieli na trawie w tych kregach roznokolorych. Krag zielony, czerowny, niebieski... Kilkadziesiat takich kregow. Potem grali na gitarach, spiewali i cieszyli sie.
Znow sa nowi ludzie w naszym albergue. Wiekszosc tutaj zawsze stanowia Polacy, jakiwes 60 procent, ale sa tez inni, sa Meksykanie, Francuzi, Koreanczycy, Litwin, Czesi i inni. Gadaja ze soba swobodnie nawet bez znajomosci jezyka, bo wszyscy sa weseli i zadowoleni z tego, ze juz dochodza do Santiago i zadne roznice jezykowe tutaj nie maja zadnego znaczenia.


Dzien IX - sobota 7 sierpnia 2010


Znowu wstal piekny slonczny dzien. Caly plac zastawiony namiotami mlodziezy hiszpanskiej z diecezji santiagowskiej. Po sniadaniu jak zwykle 2 godziny sprzatania a potem przyjmowanie nowych pielgrzymow. Mamy teraz w alberge dwoch Czechow, Slowaka, Meksykanina, kilku Polakow "swieckich" i 13 ksiezy "marianow" z roznych miejsc Polski. Urlop spedzili na camino francuskim, idac do Santiago z Saint-Jean we Francji.

Rankiem odlecieli juz do Madrytu Andrzej z Lucyna ze Slaska.

Przesuwa sie znow data mojego powrotu do Polski. Chyba jednak zostane tutaj do konca sierpnia.

Tej nocy snil mi sie czarny byk, ktory stal nade mna i chcial mnie przebic rogami. Obudzilem sie przerazony. Wiec chyba wybiore sie tu kiedys na corride, aby zobaczyc jak ten byk ginie z reki czlowieka. Tylu ludzi protestuje na swiecie przeciw corridzie, a tymczasem tutaj w Hiszpanii corrida stanowi jeden z waznych elementow kulturowych. Bez corridy nie byloby Hiszpanii. Jeden z ksiezy powiedzial mi, ze ludzie, ktorzy najostrzej wystepuja przeciw okrucienstwu corridy sa zazwyczaj zwolennikami aborcji i eutanazji. Sa wiec hipokrytami. Zgadzaja sie na zabijanie ludzi ale nie zwierzat. Corridy sa organizowane w Hiszpani czesto w Odpust i sa wtedy jakby ikona walki dobra ze zlem. Zlo atakuje na oslep (byk) a dobro uosabia czlowiek, ktory zrecznie unika Zla i ostatecznie zwycieza. Wiem, ze te slowa beda przyjete przez czytelnikow z oporami, ale warto to sobie przemyslec.

Chlopak ze Slowacji, Martin, ktory przyszedl dzis do albergue, przebyl pierwszego dnia swojej pielgrzymki okolo 50 km, idac z Saint-Jean az do Zubiri, przez Roncesvalles. Mnie zajelo to dwa pelne dni, ale on jest mlody i mieszka w gorach slowackich, wiec jest zaprawiony do chodzenia po nich.

Wieczorem przy stole, podczas wspolnej kolacji, oprocz Polakow i polskich "marianow" bylo 4 Slowakow i 1 Slowaczka, jeden Czech i jedna Czeszka, Meksykanin Daniel oraz mloda i bardzo ladna Niemka (az dziwne!) z dwojka malych dzieci, ktore z nia pielgrzymuja (dwie dziewczynki). Bylo wiec wyjatkowo duzo Slowian i sluchalem z wielkim zainteresowaniem rozmow i wrazen pielgrzymkowych po slowacku i czesku.

Dzien X - niedziela 8 sierpnia 2010

Kolejny piekny, sloneczny i bezchmurny dzien na Monte do Gozo i temperatura ok. 30 stopni. Ale nie ma nadmienego skwaru bo czasem powiewa lekki wiaterek od oceanu. Przed poludniem odjechala mlodziez hiszpanska, spakowali swoje namioty i wyszli lub wyjechali. Wieczorem na teren naszego Centrum przybylo 190 mlodych Wlochow i Wloszek w zielonych koszulkach. Zajeli wszystkie pawilony i wszystkie wolne miejsca.
Msze sw. po polsku odprawial nam O.Roman w kaplicy a potem podczas kolacji wspolnej kolacji z naszej czesci albergue dla pielgrzymow niezorganizowanych uczestniczyl mlody Brazylijczyk Fabio, ktory studiuje we Wroclawiu dyrygenture, dwie Niemki z dwojka dzieci, Slowak, 13 ksiezy "marianow" oraz wielu Polakow.

Znow plynely opowiesci o tym co ich spotkalo w drodze. Jeden z Polakow opowiadal z ogromnym wzruszeniem pewne niewytlumaczalne zdarzenie. Oto po wyjsciu z Katedry w Santiago, postanowil pojsc koniecznie do jeszcze jednego kosciola, aby go zobaczyc. Planowal to juz wczesniej. Ale byl sam, nie znal ani hiszpanskiego, ani angielskiego lecz tylko jezyk polski. No i po prostu zapomnial na chwile, ze nie jest w Polsce lecz w Hiszpanii. Napotkany Hiszpan, zapytamy o droge, wyjasnil mu bardzo szczegolowo, ktoredy ma isc do tego kosciola. Ze ma isc prosto, potem skrecic w trzecia ulice w prawo, pozniej w czwarta ulice w lewo, nastepnie za parkiem i dwoma duzymi budynkami przejsc kolo fontanny i skrecic znow w prawo. Tlumaczyl to prosto i klarownie, tak ze caly opis drogi, bardzo plastyczny i szczegolowy, pozostal w jego glowie. Pozniej, kiedy Hiszpan sie oddalil, nagle uswiadomil sobie, ze przeciez ten Hiszpan tlumaczyl mu wszystko po hiszpansku, a on mimo to, wszystko bardzo dokladnie, z najmniejszymi szczegolami, zrozumial! Przezyl cos w rodzaju szoku, odwrocil sie, aby podziekowac Hiszpanowi, ale jego juz nie bylo! Wiec pozostalo mu podziekowac sw.Jakubowi za okazana w taki cudowny sposob pomoc.

Dzien XI - poniedzialek 9 sierpnia 2010

Mlodziez wloska nadal jest w naszym Centrum Europejskim Monte do Gozo. Gotuja makaron. Rankiem zanioslem do duzego kubla dwa ogromne kosze, pelne po same brzegi sloikow po sosach do spagetti. Oni nosza te sloiki nawet w swoich plecakach. Pewnie dnia by nie przezyli bez makaronu.

Wiadomosci z kraju sa tragiczne. Wylala Nysa luzycka. Zatopiona jest Bogatynia a po niemieckiej stronie zatopiony piekny klasztor Marienthal, w ktorym bylismy podczas ubieglorocznych przejsc szlakiem sw.Jakuba na tzw. Drodze Zytawskiej. Widzialem zdjecia zatopionego klasztoru. Sa naprawde tragiczne, jak zreszta rowniez zdjecia z Bogatyni.

A u nas pogoda przesliczna, bezchmurne niebo, prawie 30 stopni. Podczas wieczornej kolacji mielismy przy stole Meksykanina Daniela, Niemca Klausa, Belgijke, Slowaka Martina i Polakow.

Byly tez imieniny O.Romana. Dostal w prezencie drzewko "bonsai". Potem byla kolacja "imieninowa" z udzialem ksiezy "marianow", ktorzy jutro wyjezdzaja. O.Roman mowil podczas kolacji, ze tegoroczne lato w Galicji jest bardzo, bardzo nietypowe. Zazwyczaj jest w Galicji az 255 dni deszczowych, czesto zimnych, a w tym roku mamy nieustannie bezchmurne niebo i cieplo w granicach 30 stopni.


Dzien XII - wtorek 10 sierpnia 2010


Wyjechali "marianie" i zrobilo sie pusto w albergue. Wyjatkowo malo osob dzisiaj, bo tylko 10. Mamy dzisiaj 4 osoby hiszpanskojezyczne, a reszte stanowia Polacy. Dzien znow jest cieplutki o temperaturze ok. 30 stopni. Wieczorem na niebie pojawily sie czarne chmury, ktore nie oznaczaly jednak wcale chmur deszczowych. Gdzies w poblizu Santiago plona lasy i sa to chmury pylowe.


Dzien XIII - sroda 11 sierpnia 2010


Znowu piekny sloneczny dzien. Z gazety galicyjskiej dowiedzialem sie, ze wczoraj spalilo si 150 ha lasow i stad pochodzily te chmury. Ale to i tak niewiele w porownaniu np. do pozarow podmoskiewskich.
Znow nowi ludzie w albergue i znow nowe opowiesci przy stole, pelne ekspresji i wrazen. Oprocz Polakow byl tylko jeden Hiszpan i dwoch Niemcow.
Tu musze dodac ze na terenie Centrum oprocz albergue znajduje sie jeszce kilka pawilonow "wycieczkowych", gdzie autokarowi pielgrzymi dostaja pokoje dwuosobowe z lazienka (chyba taka przyjemnosc kosztuje 10 euro za lozko) tak ze w rezultacie po terenie Centrum spaceruje zwykle duzo ludzi, nie tylko pielgrzymi z naszego albergue.
Wieczorem podczas kolacji sluchalem ciekawej opowiesci Doroty, pani sprzatajacej pokoje i gotujacej obiady. Opowiesc tak ciekawa, ze niemal bajkowa. Nie nadaje sie na opisanie, wiec opowiem wam po powrocie. Nie mam az tyle czasu, aby wszystko opisywac.
Juz mam bilety powrotne. Wracam 1 wrzesnia samolotem do Madrytu a 2 wrzesnia z Madrytu do Katowic. Ta przyjemnosc kosztowac mnie bedzie ok. 300 zl.

Dzien XIV - czwartek 12 sierpnia 2010

Swit bardzo pochmurny. Ale pozniej sie rozpogodzilo. Wieczorem przyszlo duzo nowych ludzi, Polakow, Hiszpanow, Niemcow. Przybyli tez nowi dodatkowi hospitalerzy z Polski, Piotrek i Wojtek, ktorzy wkrotce maja zastapic Zosie. Po poludniu ksiadz zrobil nam wycieczke do Padron, miasta, do ktorego wg tradycji przywieziono cialo sw.Jakuba po jego sciecu przez Heroda. Bylismy w tym miejscu i w dwoch kosciolach pobliskich. A na kolacje mielismy dzis osmiornice (po hiszpansku PULPO).

Zadziwila mnie wczorajsza opowiesc Doroty. Ona ze swoim mezem Ryszardem i 11-letnim synem Marcelem sa tutaj juz od polowy czerwca i beda do polowy wrzesnia. Dorota sprzata pawilony, gotuje posilki dla pielgrzymow i krzata sie od switu do nocy. Pracuje jak mrowka bez chwili odpoczynku. Jej maz Ryszard, to przyslowiowa ¨ZLOTA RACZKA¨, wszystko tu potrafi naprawic i zrobic, rowniez nie usiedzi na miejscu, zawsze zajety. A to naprawia dachy to zbiera papierki na placu, podlewa kwaity i krzewy, jezdzi na malym traktorku i kosi trawe. Oboje wynajduja sobie tutaj mnostwo roboty. W domu, w Polsce zostawili doroslego syna i corke - studentke. Ich praca bardzo jest tu przydatna dla calego albergue i calego Centrym Europejskiego. Wczoraj dowiedzialem sie, ze sa ludzmi raczej majetnymi i wcale nie musieliby tutaj przyjezdzac i tak harowac, mogliby sobie nawet pojechac na wczasy gdzies do Alicante czy gdzie indziej. Ale jednak.... tu przytocze opowiesc Doroty, ktora moze wiele osob zdumiec i zadziwic, ale mnie tu juz nic nie zadziwi, gdyz wiem juz, ze cuda sie zdarzaja bardzo czesto...
Ryszard i Dorota mieszkaja na wsi w wojewodztwie lubelskim. Znani byli w okolicy z uczynnosci, solidnosci i dobrego serca. Mieszkali w nalym domku swoich rodzicow ze swoim rodzenstwen. A to co ich spotkalo...
W tej samej wsi mieszkal bezdzietny samotny kawaler, ktory mial duzy dom i pole, ale byl chorowity i bardzo sie bal, ze moze umrzec a dom przepadnie. Mial on brata znacznie zdrowszego od siebie, mieszkajacego w zupelnie innym miejscu Polski, na ktorego zamierzal przepisac ten dom. Jednak z wielu powodow, ktorych nie bede tu opisywac, brat ten, rowniez samotny, nie mogl zostac formalnie wlascicielem domu. I pewnego dnia ten wlasnie brat zjawil sie w domu Ryszarda i Doroty i zapytal, czy nie mogliby pomoc im w pewnej delikatnej sprawie. Chodzi o przepisanie domu na niego, ktore w jego sytuacji nie jest mozliwe, a brat, ktory w nim mieszka jest chory, wiec....czy nie mozna by przepisac tego domu na nich, a po 10 latach, stanie sie mozliwe przepisanie domu d piero na niego...? Dorota i Rysiek zdziwili sie bardzo ta prosba i po dlugim czasie zastanawiania ulegli namowom. Duzy ladny dom wraz z ponad 2 hektarowa dzialka stal sie ich wlasnoscia na kilka lat. Oni mieli oplacac wszelkie podatki z tym zwiazane w czasie tych dziesieciu lat. Ale...w miesiac po przepisaniu zmarl ten chorowity brat a pol roku pozniej ten drugi...i dom pozostal ich wlasnoscia. Wiec po pewnym czasie wyprowadzili sie z zatloczonego malego domu rodzinnego i wprowadzili do wielkiego nowego domu, ktory doslownie sam wszedl w ich posiadanie! Jak mowi Dorota, wygrali milionw totolotka, wcale nie grajac! Tylu ludzi gra w totolotka lub inne gry hazardowe, probujac w ten sposob oszukac Pana Boga i samemu ukrasc Jego blogoslawienstwo w zakresie dobr doczesnych, a tymczasem Pan Bog wynagradza obficie tych, ktorych sam sobie upatrzy i wybierze.
Dzieki temu domowi Dorota otwarla wkrotce wlasny sklep, ktory dobrze prosperuje na wsi a Rysiek prowadzi dzialalnosc gospodarcza w zakresie uslu budowalnych. Buduje, naprawia dachy i wykonuje inne roboty budowlane. Oprocz tego oboje razem prowadza gospodarstwo. Maja razem 5 ha ziemi, kury, swinie itd. W sumie maja wiec jakby trzy dzialalnosci gospodarcze.
Ale...wdzieczni Panu Bogu za tak wielkie blogoslawienstwo - nie przywiazali sie do swojego domu, ani do sklepu, ani do gospodarstwa - lecz od paru lat przyjezdzaja tutaj na Monte do Gozo, aby przez cztery miesiace sluzyc kosciolowi swoja praca. Zostawiaja wtedy WSZYSTKO, caly swoj majatek, dom, dorosle dzieci...Robia tak juz od paru lat!
Zniwa w tym roku zrobil ich syn Dawid, student, lat 23, ktory podobno w czasie ich nieobecnosci doskonale sie spisal, nauczyl sie wszystko robic sam, zamawia kombajn, sam robi podorywke, nie tylko nas woim polu ale i u sasiadow, ktorzy zauwazyli ze wszystko robi perfekcyjnie. A corka zajmuje sie sklepem w czasie wakacji, a po wakacjach idzie na studia do Lublina.
Kiedy tak tutaj patrze na nich i ich obserwuje, to widze ze to sa naprawde Bozy ludzie. Tyle w nich radosci, zapalu do pracy, energii, niespozytych sil...

Dzien XV - piatek 13 sierpnia 2010

Do pracy jako hospitalerzy przystapili dwaj mlodzi bracia. To Piotrek i Wojtek z Zabna. Dzien jest cieply ale nie upalny, temperatura 23-25 stopni, malo stopni i lekki wiatr. Zwiedzilem dzis cale Monte do Gozo i znalazlem wszystkie mozliwe skroty na nim. Tym, ktorzy wybiora sie w przyszlym roku (lub moze jeszzce w tym) na camino, podpowiadam, ze kiedy sie dojdzie do Monte do Gozo, nalezy obejsc pomnik wokolo i poszukac w oddali 4 flag, hiszpanskiej, galicyjskiej, polskiej i Unii Europejskiej. Polska flaga jest pomiedzy nimi bardzo wyraznie widoczna. I tam trzeba skierowac swoje kroki. Od pomnika w lewo wzdluz plotu a nie prosto ani w prawo. Tylko wtedy dojdzie sie do naszego albergue przy Europejskim Centrum Pielgrzymowania im.Jana Pawla II. Kto o tym nie wie, trafi nie do nas, lecz do ogromnego, municypalnego alberge na 800 osob zlozonego z kilkunastu pawilonow. Ponad 90% pielgrzymow tam trafia, a tylko nieliczni wiedza o naszym albergue.

Jutro przerywam na dwa dni sluzbe jako hospitalero. Przepoczwarzam sie na powrot w pielgrzyma, tym razem tylko dwudniowego. O 7.00 wyjezdzam do Santiago autobusem, potem autobusem do Finisterry i stamtad ruszam PIESZO do Muxii, aby dokonczyc swoja piesza pielgrzymke. Trasa liczy ok. 30 km i biegnie wzdluz oceanu. Wg legemdy w Muxii wlasnie objawila sie Matka Boza sw.Jakubowi. Zobaczyl ją jak plynie na KAMIENIU po oceanie w jego kierunku. Bylo to pierwsze historyczne objawienie Matki Bozej, ktore mialo miejsce jeszcze za Jej zycia - czyli polegajace na Bilokacji (jak to sie zdarzalo rowniez O.Pio). Przyplynela ona po to, aby zatroskanemu trudnosciami w ewangelizacji tutejszej ludnosci sw.Jakubowi powiedziec, aby sie zbytnio nie troskal, bo jego dzielo zakonczy sie mimo wszystko wielkim powodzeniem! I tak sie wlasnie dzieje od setek i tysiecy lat.

Tym razem zabieram ze soba namiot i tak jak Staszek Ozdoba i Andrzej Kofluk - rozbije go sobie gdzies nad oceanem. Bede szedl az dwa dni, gdyz zanim sie dostane do Finisterry - bedzie juz duzo po godzinie 13.00. Wiec do wieczora nie bede w stanie przejsc tych 30 km. A w niedziele rankiem 15 sierpnia w Swieto Wniebowziecia bede uczestniczyc we Mszy sw. w sanktuarium Matki Bozej w Muxii. Podobno trzeba sie tam jeszcze przeczolgac pod kamiennym masztem - ale o tym opowiem, juz pozniej, kiedy dokoncze swoja pielgrzymke.

1 komentarz: