czwartek, 7 października 2010

Camino dni 41-42

Dzien 41 - Sobota 14 sierpnia 2010

Po 15 dniowej przerwie i pracy na Monte do Gozo jako wolontariusz wybralem sie ponownie na camino aby dokonczyc swoja pielgrzymke. Tym razem wzialem ze soba namiot "jedynke" (jeden z wielu, jakie tu zostawiaja pielgrzymi po pielgrzymce) do plecaka. Wyszedlem z albergue na Monye do Gozo o godzinie 7.45, pojechalem do Santiago (autobus linii 6 za 0,90 euro) a nastepnie o godzinie 9,00 z Dworca autobusowego w Santiago do Fisterry za 12,50 euro (50 zl!). Musialem jakos dotrzec do miejsca na ktorym zakonczylem swoje pielgrzymowanie w dniu 29 lipca.

Na trase pieszej puielgrzymki z Fisterry do Muxii wyruszylem ok. godz. 13.00 i szedlem z jednym dluzszym odpoczynkiem az do godziny 22.00. Trasa liczyla 31 km i przebiegala znow przez lasy eukaliptusowei i sosnowe, wujac sie wzdluz oceanu. Co godzine widac bylo w oddali ocean, po czym znikal on za drzewami. Przybijalem po drodze pieczatki, m.in. w barze w Lires. Zaraz za Lires, czyli mniej wiecej w polowie drogi, znajduje sie przeszkoda rzeczna, ktora stanowi ostania powazna probe przwed dosjciem do celu. Droga wiedzie przez rzeke gleboka na okolo 90 cm. Na dnie rzeki sa kamienie, po ktorych trzeba przejsc na boso. Sa tez kamienne stopnie, okolo dwudziestu, szerokie na pol metra i dlugosci okolo poltora metra, ktore niestety sa w odleglosci okolo 70-80 cm od siebie i na dodatek wiekszosc tych kamiennych stopni jest zanurzona we wodzie na glebokosc 10-20 cm. Kto ma dlugie nogi spokojnie po nich przejdzie. Ale sa one dosc sliskie i mozna sie posliznac i runac do rzeki calym cialem wraz z plecakiem. Dlatego czesc pielgrzymow (w tym rownie ja) postanawia przejsc rzeke wplaw po kamieniach na dnie. Doszedlem najpierw po tych wysokich stopniach do polowy rzeki a potem zszedlem do rzeki, gdyz obawialem sie, ze sie poslizne i caly wraz z plecakiem rune do rzeki. co prawda umoczylem spodnie az do kroku, ale szybko mschly w dalszej drodze.

Postanowilem isc az do zmroku, tak jak to robili podczas swojej pielgrzymki Staszek i Andrzej.
O godz. 22.10 zrobilo sie juz szaro wiec szybko znalazlem sobie miejsce odpowiednie na rozbicie namiotu, na laczce otoczonej krzewami, po jednej ze stron szosy. Po drugiej stronie szosy byl las. Bylo to 2 km przed Muxia. Namiot rozbilem i ropzlozylem karimate i spiwor i ok.22.30 poszedlem spac. Bylo juz zupelnie ciemno. W nocy slychac bylo w namiocie pohukiwania sow (lub puchaczy) oraz inne odglosy z lasu. Pomyslalem sobie ze lepiej jest kiedy sie rozbija wiecej namiotow. Nad ranmem znow obudzily mnie pohukiwania sow.

Dzien 42 - niedziela 15 sierpnia 2010 WNIEBOWZIECIE NMP

Musze przyznac (bez bicia), ze wczoraj poznym wieczorem stchorzylem i zaczalem prosic sw.Jakuba, aby mi pomogl znalezc nocleg, mimo ze namiot mialem w plecaku. I to bylo naduzycie modlitewne z mojej strony. Bo jak mozna prosic o cos, co sie ma? Nioslem ze soba namiot a prosilem o nocleg. I slusznie, ze go nie dostalem. Pan Bog daje wszytko tym, ktorzy nie maja, ktorzy sa w potrzebie. Ja nie mialem takiej potrzeby a moja prosba byla wynikiem lenistwa. Po prostu nie chcialo mi sie rozbijac namiotu.

Noc byla ciepla i stwierdzilem nad ranem, lezac w namiocie, ze ubralem sie zbyt grubo, z ostroznosci, sadzac, ze nad ranem bedzie bardzo zimno. Szybko zwinalem namiot, zapakowalem plecak i wyruszylem znow na trase.

Po 2 km, idac teraz caly czas brzegiem oceanu, dotarlem do Muxii, a potem jeszce 1 km przez miasto, az do kosciola Matki Bozej przy ogromnej skale, na ktorej pewnie sw.Jakub zobaczyl Matke swego Mistrza, plynaca na kamieniu przez ocean. Byla godz. 9.00 a msza sw. ma tu byc o godz. 12.00. Poszedlem wiec dopelnic formalnosci, Wypisano mi w Biurze Pielgrzymkowym, znajdujacym sie w domu kultury (Casa do Cultura) Muxiane, czyli swiadectwo ukonczenia pielgrzymki pieszej z Finisterry do Muxii. nastepnie zjadlem sniadanie i w tymze Domu Kultury znalazlem darmowy internet, skad teraz pisze te slowa. Jest godz. 10.30 a mam prawo korzysztac z niego tylko 30 minut. O 12.00 bede na mszy sw. to jest 500 m stad. No i jeszce trzeba sie tam przeczolgac pod jakas skala, ale o tym napisze pozniej. Dokoncze jutro, po powrocie.
Uwaga: Muxia czyta sie po galicyjsku Muszija.
...............................
Jest godz.13.45 a mam autobus do Santiago (przesiadka w Cee) dopiero o godz. 15.15 wiec mam chwile czasu jeszcze, aby dokonczyc opis dnia. O godzinie 11.30 udalem sie wiec do sanktuarium Matki Bozej. Droga prowadzila brzegiem oceanu i szedlem z Hiszpanem, 80-latkiem, ale bardzo dziarksim i rozmownym, ktore po drodze opowiadal mi swoje zycie oraz informowal o samym sanktuarium.

Msza sw. o godz. 12.00 byla dla mnie ogromnym przezyciem. Teraz konczyla sie na dobre moja pielgrzymka, ostatnie 30 km! W sumie oznacza to 900 km, poczawszy od Saint-Jean we Francji.
Nie bede ukrywac, ze nie moglem powstrzymac lez podczas mszy. Przepiekne sanktuarium, wspanialy oltarz, Msza sw. o Wniebowzieciu NMP, bo przeciez dzisiaj jest 15 siepnia, uroczystosc Wniebowziecia... i w takim wlasnie momencie zakonczyla sie moja pielgrzymka.

Kiedy msza sie skonczyla, zobaczylem w boczenj nawie duza figure sw.Krzysztofa, niosacego na ramieniu Jezusa. Przy figurze skarbonka, do ktorej ludzie wrzucali swoje monety. Zrobilem tak samo i modlilem sie jeszzce tam przez kilka minut...

Przy wyjsciu z kosciola cudowny widok. Przez oszklone dzrzwi kosciola widac Ocean. Kazdy kto wychodzi stad, wychodzi jakby wprost do oceanu, do ktore schodzi sie po kamieniach. Zszedlem tam, gdyz jest tam kamienny glaz, pod ktorym trzeba sie przecisnac. Wedlug legendy jest to maszt ktory, byl przytwierdzony do kamienia, na ktorym plynela Matka Boza, aby sie pokazac sw.Jakubowi w czasie jego misji ewangelizacyjnej tu w Hiszpanii. Trzeba byc szczuplym zeby sie przecisnac pod glazem. Na szczescie schudlem co nieco podczas pielgrzymki.. Wedlug wierzen, przeczolganie sie pod tym glazem chroni od bolu gardla i innych dolegliwosci.

Potem wszedlem jeszcze na gore i na skale, z ktorej sw.Jakub patrzyl smutny w ocean, zawiedziony niepowodzeniem swojej misji. Wtedy mial to widzenie czy jak lepiej powiedziec, Objawienie Matki Bozej, ktora przyuplynela az tum aby go pocieszyc. Najdziwniejsze, ze stalo sie to jeszcze za jej zycia. Kto nie jest w stanie w to uwierzyc, na pewno nie ma grzechu...Cala wiara chrzescijanska jest trudna...i tylko dla wybranych.

Koncze bo mija 30 minut darmowego pisania i pedze na autobus. Reszte dopisze jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz